wtorek, 27 listopada 2012

Rozdział 19

     Śniło mi się coś pięknego! Coś co miałoby brawo się spełnić. A mianowicie jedna z ulic Lovestoft bialutka od śniegu, a spaceruje po niej mój tata, mama, Spencer... Z wielkimi uśmiechami na twarzach! I ja, Noemi i Zayn, też o dziwo szczęśliwy. Ale sny się szybko kończą i nie spełniają.
     Kilka przyjemnie chłodnych punkcików dotknęło mojego ramienia. Szybko się przekonałam, że to nic innego, jak dłoń lekko mną potrząsająca. Cam, obudź się. - usłyszałam, jak przez mgłę. Otworzyłam powoli oczy. Kto śmiał wybudzić mnie z takiego pięknego snu?! Jeśli chcesz dotrzeć na miejsce przed zmierzchem lepiej wstawaj. - szepnął ktoś delikatnie przewracając mnie z boku na plecy. Otworzyłam szerzej oczy i przetarłam je rękami. Mruknęłam tylko pod nosem, że rozumiem, podnosząc się na łokciach. Zayn uśmiechnął się szeroko i wymaszerował z pokoju. Odprowadziłam go wzrokiem.
     Jechaliśmy w ciszy. Nemi w nosidełku z tyłu, gaworzyła coś czego nie potrafiłam zrozumieć. On prowadził, ja siedziałam obok, jak potulne ciele. Dlaczego to robisz? - spytałam bez namysłu. Nie zdążyłam w porę ugryźć się w język. Nie widziałam jego reakcji na to pytanie, bo wpatrywałam się w krajobraz mijany za oknem. To, czyli? - wydobył zza zębów. Jedziesz do moich rodziców. Nie mów, że naprawdę chodzi ci tylko o te głupie zdjęcie? - wypaliłam na poczekaniu. Boże co się ze mną dzieje? Dlaczego nie potrafię zatrzymać potoku słów?! Westchnął. Tak, jak lubiłam. Bezradnie. Nad moją głupotą, nad jego niewiedzą? To nie jest tylko głupie zdjęcie. - powiedział. Teraz ja westchnęłam. Nie możesz powiedzieć czegoś konkretnego Malik? Z resztą są święta. - skwitował. Zaśmiałam się pod nosem. Przecież ty nie obchodzisz świąt. Równie dobrze mógłbyś zostać w Londynie i świętować urodziny Louis'a. - dokończyłam kręcąc głową z dezaprobatą. To nie ostatnie jego urodziny. - skończywszy, pogłośnił radio, tym samym kończąc naszą rozmowę.
     Dojechaliśmy przed czasem. Lovestoft wyglądało pięknie o każdej porze roku, a szczególnie zimą. Rada miasta nieźle się w tym roku wykosztowała. Na każdej latarni wisiała jakaś świetlna dekoracja, każde drzewo rosnące wzdłuż drogi pokrywały kolorowe lampki. Wszystkie ławki, budynki, mosty zdawały się być pokryte światełkami. Na przedmieściach panowała istnie rodzinna atmosfera. W co niektórych domach jeszcze strojono choinki, przed innymi stały bałwanie rodziny, tylko mój rodzinny domek był ciemny, smutny, ponury... Tylko w kuchni paliło się światło. Stracił duszę...


     Rodzice przywitali nas bardzo serdecznie. Mama oczywiście obcałowała całą naszą trójkę i od razu przywłaszczyła sobie Noemi. Tata przyjął nas mniej entuzjastycznie, ale nie dziwię mu się. On zawsze taki był, rzadko kiedy okazywał komuś swoje uczucia. Najpierw posadzono mnie i Zayn'a w jadalni, podając kolacje. Następnie zostaliśmy zapędzeni na górę, tłumacząc, że na pewno jesteśmy zmęczeni jazdą i mamy odpocząć, a oni zajmą się w między czasie małą. Dziwne. Tak bardzo mnie znienawidzili, gdy się o niej dowiedzieli, prawda?
     Otworzyłam drzwi swojego pokoju. Nic się nie zmienił. Ta sama miętowa farba na ściana, to same podwójne łóżko, ta sama pościel, te same zasłonki. Widzę, że nas kiedyś lubiłaś. - zaśmiał się wrednie chłopak, pokazując na plakat zawieszony na drzwiach. Podeszłam do niego i delikatnie oderwałam go od drewna, złożyłam i wrzuciłam do pierwszej z brzegu szuflady. Stare dzieje. - westchnęłam i opadłam na krzesło. Czyli teraz już nie jesteś naszą fanką? - spytał podchodząc do okna. Jeśli chcesz stąd skakać, droga wolna. Ale możesz złamać rękę, a potem wylądować w szpitalu. Przerabiałam już to. Twoją na pewno nie. - burknęłam odchylając w tył głowę. Przez chwilę nie słyszałam nic tylko mój oddech, jego oddech i ciche szmery z parteru. Otworzyłam oczy. Niepotrzebnie. Tuż nade mną swoją głowę zawiesił Zayn, a teraz zbliżał ją coraz bliżej mojej. I ciepłe powietrze owiało moją twarz, i ciepłe spojrzenie badało moje tęczówki, i ciepłe usta dotknęły moich, i moje dotknęły mocniej tych drugich. A gdy się oderwały nie było już ciepłego powietrza, nie było ciepłego spojrzenia, nie było ciepłych ust. Cofnął się kilka kroków i usiadł na łóżku. Schował twarz w dłonie.
     Nie wiem, czy on wiedział(ale ja nie), ile czasu minęło nim przestałam się wstydzić. Nim nie wstałam z tego cholernie niewygodnego krzesła i nie otworzyłam szafy w poszukiwaniu zabłąkanych koców. Rzuciłam je na podłogę obok łóżka. Mam tu spać? - spytał, patrząc na te niezbyt wygodne legowisko. Nie, ja. - odparłam odwracając się w jego stronę. Żartujesz? - klasnął w dłonie, wstając. Uśmiech nie znikał mu z twarzy. Zaprzeczyłam. Twardo stałam przy swoim i to właśnie okazywałam swoją postawą - skrzyżowanymi na piersiach rękami. Chyba że... - zaczął. Chyba że... - powtórzyłam. Obydwoje spojrzeliśmy na podwójne łóżko okryte śnieżnobiałą pościelą. To tylko dwie noce. - podrapał się w tył głowy. Przytaknęłam. Odetchnął z ulgą.


***
Sprężyłam dupkę odrobinkę szybciej. Jestem sumienną osobą (zwykle). No, zrobiłam wreszcie z Zayn'a człowieka. Całkiem dobry z niego ludź, prawda?
Wiecie jaka heca? Zaspałam na tę olimpiadę! Wygodnicka budzi się rano. Patrzy: Coś za jasno mi w pokoju. Sprawdza godzinę w telefonie, a tam, że za pięć minut powinnam w być w szkole, jeśli chcę napisać ten konkurs. Szybki zryw z łóżka z krzykiem: Mamo zaspałam, co mam robić?! Dostałam pozwolenie na zostanie w domu. Dobrze dla mnie! Nie pisałam sprawdzianu z matematyki, a nieobecni nie muszą go nadrabiać! Szczęście w nieszczęściu!
Boże to już dziewiętnasty? Najwięcej w mojej karierze! ;P
Jesteście świetni! Cieszę się przeogromnie, że podoba Wam się opowiadanie i tak ładnie komentujecie! Z każdym postem jest co raz lepiej! Kocham WAS! <3
Ps. Zapraszam do przeczytania zakładki "Bohaterowie". Możecie się z niej dowiedzieć, wielu ciekawych rzeczy uzupełniających fabułę. ^^

sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 18

     Później, gdy siedziałam w salonie i z uśmiechem na twarzy patrzyłam, jak Noemi wciąż zmienia swoje miejsce na kolanach chłopców, odkryłam, że przez zbyt mocne ściśnięcie mojego nadgarstka, Zayn odbił mi na skórze jakiś wzór. Nie musiałam się długo domyślać, że ten dziwny szlaczek to moje imię. Identyczne, jak te na naszej ślubnej obrączce. Pięknie zdradzasz swoje tajemnice Malik, pięknie!
     Ja swoją obrączkę schowałam. Leży gdzieś w szkatułce między resztą mojej biżuteria i czeka na coś, co prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy. A mianowicie, aby ją założyła i mogła się nią chwalić. Teraz nie koniecznie mam z czego. Bo co z tego, że jestem jego żoną, że mamy wspaniałą córeczkę, skoro się nawet nie kochamy? Bo to o miłość się rozchodzi, nic więcej...
     Spencer znalazł sobie małe mieszkanko w urokliwej kamieniczce. Powoli sprowadzał Lovestoft swoje rzeczy i urządzał w nowym gniazdku. Oczywiście mu pomagam. Prawie codziennie razem z Nemi przybywamy do chłopaka. Czasem naprawdę coś robimy: sprzątamy, układamy, naprawiamy zepsuty kran; czasem po prostu rozmawiamy. O wszystkim i niczym, jak to my. A rodzice? Nawet ciepło przyjęli do wiadomości, że mój brat postanawia się wreszcie wyprowadzić. Oczywiście mama miała do niego wąty, że ich zostawia, że się w ogóle nimi nie przejmuje, że na pewno robi to, bo ja nie daję sobie rady. On jednak, jak na faceta przystało wyparł się wszystkiego i mimo wszystko dopiął swego. Zuch chłopak!
     Tego dnia, a było to tydzień przed Wigilią, znów wybrałam się do Spencer'a. Podobno miał dla mnie jakieś dobre wieści. Weszłam do klatki, wyciągnęłam Noemi z wózka, który zostawiłam przy drzwiach i wspięłam się na drugie piętro. Moment później rozpinałam zamek czerwonego kombinezonu małej. Herbaty, jak zawsze? - zawołał chłopak z kuchni. Jak zawsze. - roześmiałam się odwijając dziewczynce szalik z szyi. Posadziłam ją na ziemi i rozebrałam się sama, po czym ponownie wzięłam ją na ręce i poszłyśmy korytarzem do pokoju. To co to za wieści? - spytałam siadając przy stoliczku. Znalazłem świetną pracę. - ucieszył się wyłaniając zza ściany z dwoma kubkami gorącej herbaty. To świetnie Spenc! - a Noemi klasnęło wesoło w dłonie. A dla małej madame mam przepyszny soczek z jabłuszek. - ukłonił się przed nami i ponownie zniknął w kuchni.
     Rodzice zapraszają nas na święta. Nas, czyli Spencer'a, mnie, Nemi... I Zayna!


     Przechadzanie się zaśnieżonymi ulicami miasta jest bardzo przyjemnym zajęciem. Szczególnie, gdy idzie się po zmroku i latarnie oświetlają chodnik ciepłym światłem. Drobne śnieżynki noszone podmuchami wiatru tańczą przed oczami, a gdy tylko nadarzy się takowa okazja móc opaść bezgłośnie na ziemię. Czemu się dziwić, że w domu zameldowałam się dopiero po ósmej. Od wejścia powitała mnie para wlepionych w nas oczu. Mogłaś uprzedzić, że wrócisz tak późno. - warknął obrzucając mnie wrednym spojrzeniem. Zawszę tak wracam, tylko ciebie nie ma w domu. - odburknęłam zrzucając kozaki ze stóp. Po chwili siedziałam z Nemi na kanapie w salonie i ściągałam z niej kolejne słodkie sweterki. Twój kochaś tu był. - odezwał się siorbiąc coś ze szklanki. Masz na myśli Niall'a? - spytałam śmiejąc się. - Myślałam, że jest twoim przyjacielem. - szast prast i dziewczynka została w samych rajstopkach i bluzeczce. Aha, tak. - kiwnął głową i wspiął się schodami na górę.
    Najlepszy parapet domu - ten na końcu korytarza - znów został przeze mnie zajęty. Nie potrafiłam zasnąć, więc przetransportowałam się tam o pierwszej w nocy, a teraz jest czwarta, a ja wciąż nie śpię. Śnieg prószy za oknem, otulając białą pierzyną wszystko naokoło. Dlaczego to tak jest, że gdy coś zaczyna się układać, nagle lega w gruzach? Dlaczego ja i Zayn znów drzemy ze sobą koty o każdy najdrobniejszy szczegół? Bo Niall?
     O wilku mowa. Drzwi jego pokoju otwarły się, a on stanął w progu. Nie zwróciłam nawet na niego uwagi, więc nie szukał zaczepki i zszedł na dół. Wrócił kilka minut później. Ty też nie umiesz zasnąć? - spytał przystając nieopodal. Nie odpowiedziałam. Westchnął. Jesteś dziwna kobieto. - stwierdził śmiejąc się i podszedł do mnie. Wpatrywał się w krajobraz za oknem, ja z resztą też. Za tydzień gwiazdka. - powiedział. Wiem. Moi rodzice zapraszają nas do siebie. - poinformowałam. Przeniósł swój wzrok na mnie. Ale ty wiesz, że ja nie... - zaczął niepewnie pewnie jakiś wyczerpujący monolog. Wiem i do niczego cię nie zmuszam. - przerwałam mu. - Nie musisz ze mną jechać. - wzruszyłam ramionami. Pojadę. - spojrzałam na niego ciekawa. - Pojadę. - zapewnił. - Bo wiesz... - zbliżył swoją twarz niebezpiecznie blisko, na co ja pozostałam niewzruszona. - Liczę na to zdjęcie rodzinne. - mruknął, a moją twarz owiał jego ciepły oddech. Ciałem wstrząsnął dreszcz. Przełknęłam ślinę, skinęłam głową, zeskoczyłam z parapetu i podreptałam do swojej sypialni.


***
Krótka przerwa w nauce i jest rozdział. Już mnie nudzą prawa uchodźców i inne tego typu pierdoły, więc prawdziwym raje było dla mnie pisanie dzisiaj. Cieszmy się człowieki!
Dziękuję za wszystkie komentarze i wsparcie w olimpiadzie, ale róbmy z tego wydarzenia roku, okej? ;)
Trzymajcie się cieplutko!

środa, 21 listopada 2012

Rozdział 17

     Drzwi wejściowe otwierałam tylko sobie, gdy wychodziłam lub wchodziłam. Czasami też pani Margaret, lecz jej wizyty były zapowiedziane. Nikt więcej mnie nie odwiedzał, zawsze Zayn otwierał drzwi. Co się, więc stało, że gdy byłam sama z Noemi ktoś postanowił do mnie, nas zawitać? Z początku myślałam, że Spencer. W końcu miał się przeprowadzić do Londynu, ale myślmy racjonalnie. W kilka dni nie da się załatwić mieszkania, jeszcze pewnie jakiejś pracy, czy coś, prawda? Kto więc puka do drzwi? Otóż uroczy blondynek. Zayn'a nie ma i nie wiem kiedy wróci. - powiedziałam lekko zdziwiona. Nigdy nie domyśliłabym się, że będzie tam stał jeden z jego przyjaciół. Ale ja chciałbym porozmawiać z tobą. - odparł cicho naciskając lekko na ostatnie słowo. Cofnęłam się dając mu znak, aby wszedł do środka. Tak też zrobił, a dziesięć minut później siedzieliśmy w jadalnie naprzeciwko siebie popijając herbatę. Nie potrafiłam na niego patrzeć. To dziwne, prawda? Bo patrząc na niego widzę Zayn'a, a tego nie chcę. Muszę ci o czymś powiedzieć. - odezwał się wreszcie. Spojrzałam na niego ciekawa. No bo po co tu przychodzi bez powodu? Zayn, on ma... Bo ty nie... - biedny plątał się i jąkał, a ja się tylko patrzyłam i uśmiechałam lekko pod nosem. Zaczekaj. - rozkazałam odkładając kubek na blat. Wstałam i żwawym krokiem ruszyłam na górę. Moment później byłam z powrotem z kartonowym pudełkiem w ręku. Położyłam je Niall'owi przed nosem i sama zasiadłam na poprzednim miejscu. Chłopak przez chwilę patrzył na mnie podejrzliwym wzrokiem, ale ja tylko ruchem głowy kazałam mu je otworzyć. Uchylił ostrożnie wieczko.
     Nigdy nie wspominałam o tym pudełku. Sama zupełnie o nim zapomniałam. Było schowane pod łóżkiem i niewyciągane już od kilku tygodnie, więc przestałam się nim przejmować. Może powinnam je wyrzucić? Ale stop! Przecież nawet nie wiecie co się w nim znajduje! Zebrałam tam wszystkie zostawione w domu pamiątki po damach Malik'a. Ot co!
     To na pewno nie są moje rzeczy. - dodałam, gdy Niall otwierał i wysuwał kolejną szminkę. Ta krwisto czerwona. Dlaczego je trzymasz? - zatrzymałam rękę z kubkiem w połowie drogi do ust. Zastanowiłam się wciąż rozglądając po pomieszczeniu. Nie wiem. - wzruszyłam ramionami. Bo taka była prawda. Po co je zostawiłam? Ale on dalej romansuje, wiesz? Musisz pogodzić się z tym, że nigdy... - parsknęłam śmiechem przerywając mu. Speszona zasłoniłam dłonią buzię. Oplotłam biały kubek dłońmi, a kciukami objeżdżałam jego górne krawędzie. Wtem z góry dobiegł mnie głośny płacz. Przeprosiłam na chwilę chłopaka i wybiegłam z kuchni.
     Dziewczynka uderzała drobnymi rączkami o stoliczek drewnianego krzesełka, a z jej buźki wydobywał się słodki, dziecięcy śmiech. Naprzeciw niego śmiejąc się równie uroczo siedział Horan. Ślicznie to wyglądało, uśmiech mimowolnie wstępował na twarz, gdy patrzyło się na tę dwójkę. I nagle przez jeden moment zamarzyłam sobie, aby taki widok móc oglądać częściej. Coś mignęło w przejściu. Po chwili wróciło i z grymasem na twarzy patrzyło to na mnie to na Niall'a. Cześć Zayn. Przyszedłem, a ciebie nie było, więc postanowiłem zaczekać i... - przewrócił oczami, wstał leniwie z krzesła i wymaszerował za Malik'iem z pomieszczenia.


     Czyżby moje marzenie miało okazję się spełnić? Jego przyjaciele przychodzili do naszego domu coraz częściej. Nie mówię, że mi to nie odpowiadało. Miałam okazję porozmawiać chwilę z Horan'em, czasami zdarzało się nawet wymienić kilka zdań z pozostałą trójką. Chyba nie mają mi za złe, że wkradłam im się do życia, a może oni mnie rozumieją. W końcu skoro Niall wie o kochankach Zayn'a to reszta też, prawda?
     Było to w połowie listopada. Chłopcy umówili się u nas na jakiś mecz. Szczerze mnie to nie interesowało. Przygotowywałam w kuchni kaszkę dla Noemi i kanapki dla siebie, gdy do pomieszczenia wszedł blondyn z trzema pustymi miskami po przekąskach. Rzuciłam mu przelotne spojrzenie i podałam z szafki kilka opakowań chipsów. A co porabia nasza mała gwiazdka? - spytał podbiegając do Nemi siedzącej na swoim krzesełku. Ta zaczęła się śmiać i wyciągać rączki w jego stronę. Mogę? - spytał. Skinęłam głową. Po chwili trzymał ją na rękach i oboje stroili do siebie miny. Mała co jakiś czas skrywała buźkę w dłoniach, jakby ze wstydu, co przyprawiało mnie o wielki uśmiech. Patrzcie kogo mam! - krzyknął wychodząc z nią do salonu. Rozbrzmiały tam głośne śmiechy i wzajemne przekrzykiwanie. Moment później do kuchni wparował wściekły Zayn. Podszedł do mnie i chwytając za nadgarstki warknął: Co to ma być, co?! Ja zaśmiałam się tylko i odpowiedziałam. A co jesteś zazdrosny? Lecz on nadal wyglądał na bardzo złego. Prosiłem cię, aby się wtrącała w nasze towarzystwo? Wciąż stałam przed z nim niewzruszona na jego absurdalne oskarżenia. Kumpla się spytaj. W tym momencie puścił mnie, a z salonu dobiegło mnie wołanie. Cam, twoja dzidzia ma od dzisiaj oficjalnie czterech nowych wujków! Przygotuj się na oblężenie prezentów! - wybuchłam niepohamowanym śmiechem, wyswobodziłam się z uścisku Malik'a. Zazdrośnik!


***
Witam, witam i o zdrowie pytam. Ale na serio, bo ja wysiadam! Dzisiaj pobudka 6:20, dwa wuefy, powrót po 15! Padam na twarz dosłownie. W dodatku dzisiaj dopiero dostałam materiały na olimpiadę, a piszę ją w poniedziałek. Życzcie mi powodzenia!
Padam na twarz!
Pozdrawiam!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 16

     W drodze jeszcze bardziej mu się pogorszyło. Zaczął śpiewać stare piosenki Britney Spears. Potem przerzucił się na Spice Girls, a gdy doszedł do Wanna be język plątał mu się już przy drugim wersie. Weszliśmy do domu. Zayn doczłapał się do kanapy prawie na kolanach, a następnie przerzucił swoje ciało przez jej oparcie. Ja opadłam na fotel obok. Podwinąwszy z lekka suknię zdjęłam uwierające mnie szpilki. Ej, a to nie ja powinienem to zrobić? - zaśmiał się chłopak. Humor wyjątkowo mu dopisywał i wciąż nucił coś pod nosem w niezrozumiałym języku. Wstałam z siedzenia i ruszyłam w kierunku schodów. Alkohol zrobił swoje i zaczęło mi się kręcić w głowie. Pokonałam już pierwsze stopnie, gdy nagle Zayn odzyskał świadomość. Podniósł się gwałtownie z sofy, oczy znów rozbłysły tym samym blaskiem co podczas ceremonii. A my nie mieliśmy czasem jeszcze czegoś zrobić? - spytał podejrzliwie, po czym parsknął śmiechem i rozluźniając krawat upadł na poduszki za nim wciąż śmiejąc się, jak opętany. Dotarłam na szczyt schodów i podążyłam do swojego pokoju. Mięciutkie łóżeczko wołało tylko, abym się na nim położyła. Tak też zrobiłam. Nie zważając na tonę makijażu na twarzy, włosy potraktowane niezliczoną ilością kosmetyków, uciskający mnie gorsem leżałam wplątana w pościel. Jednak wkrótce to co mi nie przeszkadzało jednak zaczęło, a w dodatku z dołu dochodził mnie głośny śpiew Malik'a. Wydostałam się z silnego uścisku kołdry, wstając na równe nogi. Był jednak jeden problem. Nie potrafiłam sobie rozpiąć sukni. Nie pozostawało mi nic innego, jak...
     Zayn, potrzebuję twojej pomocy! - zawołałam z antresoli. Chłopak siedział na ziemi ruszając głową na boki. Jednak gdy usłyszał moje wołanie natychmiast odzyskał trzeźwość umysłu i spojrzał na mnie. Musisz pomóc mi rozpiąć gorset. - to zdanie ledwo przecisnęło mi się przez usta. On w ekspresowym tempie znalazł się przy mnie, chwycił za rękę i pociągnął wgłąb korytarza. Nie do mojego pokoju, nie do jego pokoju, a do sypialni dla gości. Jedyne co wiem o tym pomieszczeniu to to, że znajduje tam się olbrzymie łóżko i w nim zawsze sypiały wszystkie jego koleżanki. Odwróciłam się tyłem do niego, odgarniając włosy z pleców. Jego palce delikatnie muskały moją skórę, gdy rozpinał kolejne guziczki. Czasami zdarzało mu się kciukiem zaznaczać linię kręgosłupa, czasami poświęcał na jeden zatrzask trochę więcej czasu co wprawiało mnie w ogromne zdrętwienie. W końcu dotarł do ostatniego usytuowanego w połowie mojej pupy. Odetchnęłam ciężko, gdy puścił sztywny materiał. Podziękowałam półgłosem i już chciałam odejść i spędzić tę nos w swoim pokoju, w znajomym mi łóżku, wtulona w róg kołdry, gdy poczułam jak pociąga mnie delikatnie za tiul. Zastawił mi drogę swoim ciałem tak, że aby wyjść musiałabym go wyminąć, a to graniczyło z cudem. Jedną ręką podtrzymywałam gorset, by nie spadł na ziemię ukazując mnie w całej okazałości, drugą ściskałam lekką tkaninę, gdzie przed chwilą znajdowała się jego. On za to wślizgnął lewą dłoń na moje nagie plecy, a prawą wplątał mi we włosy. Przełknęłam nerwowo ślinę, jestem pewna, że to to zauważył, bo zniewalający uśmiech zagościł na jego twarzy. Oczy nadal dziwnie błyszczały i dokładnie analizowały moje siatkówki. Gdyby mógł zajrzałby mi do duszy i wyczytał z niej, jak bardzo się teraz boję. Nim się spostrzegłam obdarowywał moje usta namiętną pieszczotą, którą po pewnym czasie zaczęłam oddawać. I tak się jakoś działo, że gdy pogłębialiśmy pocałunek jego ręce bardziej nurkowały pod materiałem, a ja mocniej ściskałam gorset. Rozszyfrował mnie! Wyprostował moje palce, a suknia w mgnieniu oka opadła do kostek. Teraz ty. - szepnął, a ja z drżącym sercem i tak samo drżącymi dłońmi zaczęłam rozpinać białe guziki jego koszuli. Po chwili i ona leżała na podłodze. Napierał na moje ciało coraz bardziej raz po raz dotykając malinowymi ustami to wargi, to policzek, to ucho. I coś się stało, co kompletnie jeszcze do mnie nie dochodzi, że potem leżałam przygnieciona przez niego na zimnej, satynowej pościeli. Pode mną chłód, nade mną gorąc... To oczywiste, że rozpętała się burza, prawda?


     Obudziło mnie potężne szarpnięcie, które sprawiło, że obróciłam wokół własnej osi i prawie spadłam z łóżka. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła. Burza była i to porządna. Tajfun! A obok smacznie spał Malik zawinięty w kołdrę, jak w kokon i tylko czekać, aż po domu zacznie latać motylek. Pozbierałam z ziemi części swojej bielizny, na ramię zarzuciłam suknię i poszłam do swojego pokoju. W pierwszej kolejności znalazłam się pod prysznicem. Zmyłam co się dało z twarzy, z włosów, a co najważniejsze - zmyłam z siebie jego zapach, którym zdążyłam przesiąknąć przez te kilka godzin. Na marne próbowałam spłukać z ciała dotyk jego dłoni na plecach, ani kółeczka które kreślił w okolicy obojczyka, gdy próbowałam uspokoić oddech.
     Po południu pani Margaret i pan Brown przyjechali z Noemi. Nie chcieli nawet ze mną rozmawiać. Wręczyli mi tylko małą do rąk wraz z wszystkimi akcesoriami i pod pretekstem problemów w domu, uciekli. Wzruszyłam na to ramionami i śmiejąc się i zagadując córeczkę usadowiłam się na kanapie. Wiedzieliście, ile frajdy sprawia takiemu brzdącowi zabawa w kuku? Śmiała się w niebo głosy, wierzgała nóżkami, machała rączkami na wszystkie strony! Ciszej proszę. - burknął Zayn trzymając się za głowę. Wkroczył właśnie na schody i powoli nimi schodził. Chwyciłam do ręki opakowanie tabletek przeciwbólowych. Łap. - rzuciłam pudełkiem w jego stronę. Złapał je ledwo i podreptał do kuchni. Ja postanowiłam się ulotnić i razem Nemi powędrowałam na górę. Tadam! Koniec historii...


***
Kto z Was dostał zawał?! Przyznawać się?! Ja...
Tak się najaraliście na tę noc poślubną, a moim zdaniem niepotrzebnie! To było do przewidzenia, że ja nie opiszę jakiś super szczegółów, czy nie zrobię z tego pornola. Ja się na TYM nie znam! A o to wydaje się być okropnie mało prawdopodobnie i nie wiem, czy możliwe? Bo jak mam kurde pisać coś o czym nie mam pojęcia?! (w sumie o miłości też gówno wiem, więc czemu się w to mieszam?)
Dodaję szybko, aby się nie rozleniwić. Ale to raczej jednorazowy wyskok z tak szybkimi rozdziałami. Za tydzień mam olimpiadę z WOS'u i dobrze byłoby się do nie niej przygotować :)
Przesyłam nakłady słonka i ciepełka, a także zieloną herbatę z maliną!
Ps. Długi wyszedł, co nie? Szczególnie pierwsza część o_o

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 15

     Punktualnie o jedenastej do salonu, w którym właśnie mnie przygotowywano, wszedł Paul. Minę miał raczej niemrawą, nerwowo poprawiał krawat. Obserwowałam go z ciekawością, bo bardziej interesujące niż trzy kobiety biegające wokół ciebie z różnymi dziwnymi przyrządami. No młoda! - rzucił pokrzepiająco w moją stronę. - Trochę głupio, że muszę cię o to prosić, ale... - położył mi na kolanach kartkę. Zaśmiałam się bezgłośnie i chwyciłam do ręki podamy mi długopis. Moment i widniał ni nim mój podpis. Świetnie! - zakrzyknął triumfalnie odbierając intercyzę. - To nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć powodzenia. - poklepał mnie po ramieniu i wyszedł, a mnie od razu otoczyła chmara kosmetyczek, fryzjerek, makijażystek i  Bóg jeden wie czego jeszcze.
     Tu jacyś starsi państwo, tu kilka nastolatek, tam pani Margaret z Noemi na rękach, a obok niej mój brat. Za Spencerem rodzice... Nie wierzę, że przyszli. Po przeciwległej stronie cztery rozpoznawalne twarze i równie znajome dwie dziewczyny. Gdzieś w tym tłumie znalazł się i Paul, nawet Greorge. A dziesięć, może piętnaście metrów ode mnie stał mężczyzna w czarnym, idealnie skrojonym garniturze, śnieżnobiałej koszuli i krawacie. Włosy miał ułożone, jak zawsze, lecz oczy błyszczały jakimś dziwnym blaskiem. Ogolił się nawet! On, czyli Zayn...
     Robiąc pierwsze kroki czułam, jak trzęsą mi się nogi. Jestem pewna, że było to widać nawet przez długą suknię. Będąc już w połowie drogi Zayn odwrócił się przodem do mnie i to w jakiś nieznany mi sposób sprawiło, że mój krok zrobił się jakby pewniejszy. Stojąc już obok i czując jego wzrok na mnie w ogóle się nie stresowałam. Co miało być to będzie. Zgodziliśmy się na wszystko, na całe osiem lat wspólnego życia. Dopiero, gdy kapłan kazał podać nam sobie prawe dłonie, a potem owinął je stułą zaczęłam się zastanawiać, czy mam jeszcze jakieś szanse? Czy Spencer jest jeszcze w stanie mnie uratować? Czy na prawdę tego chcę? I w tedy zadano mi te zasadnicze pytanie i podłożono mikrofon przed usta. Zrobiłam kilka płytkich oddechów patrząc wystraszona to na chłopaka, to na boki, aż w końcu wypuściłam z siebie dwa słowa: Tak, chcę. Wszyscy zgromadzeni, jakby odetchnęli z ulgą, Zayn z resztą też. Jemu ta i wszystkie inne regułki przychodziły bardzo łatwo. Wypowiadał je sucho, zupełnie wyprany z uczuć, jedyne co potrafiłam odczytać z mowy jego ciała były te błyszczące oczy wpatrzone we mnie przez całą ceremonię. Nadszedł ten czas! Ten, czyli zakończenie i ostatnie polecenie kapłana. Możesz pocałować pannę młodą. - powiedział starszy mężczyzna uśmiechając się serdecznie. Wtem strach wrócił na nowo. Zayn złapał delikatnie moje palce, przyciągając mnie do niego i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Całkiem inny niż ten sprzed roku i sprzed kilku miesięcy.


     Wesele odbywało się w bardzo drogiej restauracji. Stoły nakryte były białymi obrusami i pięknie przystrojone, co chwile kelnerzy wnosili na nie coraz to nowe pyszności. Za niskiej scenie grał jakiś jazzowy zespół. Całkiem przyjemna muzyka. My siedzieliśmy przy jednym okrągłym stole wraz z naszymi rodzicami i świadkami, czyli Niallem i jedną z sióstr Zayn'a. Za nic w świecie nie potrafiłam zapamiętać ich imion. Od pół godziny szukałam wzrokiem Spencer'a. Postanowiłam poszukać go na sali i wielkim balkonie. Moje przypuszczenia okazały się być słuszne, bo właśnie tam go znalazłam. Stał oparty o balustradę i palił papierosa. Od kiedy palisz? - spytałam. To było śmiertelnie poważne pytanie. Odpowiedział mi ciszą. Przystanęłam obok niego. Cam, masz mi za złe, że ci nie pomogłem? - odezwał się po chwili. Zastanowiłam się. Nie. - odparłam. Jeszcze tylko osiem lat. - zaśmiałam się, a on zrzucił z balustrady peta. Przeprowadzam się do Londynu. - szepnął. Spojrzałam na niego oszołomiona, po czym mocno się w niego wtuliłam.
     Poproszono mnie na parkiet. Okazało się, że musimy z Zayn'em zatańczyć pierwszy taniec. Problem w tym, że nie umiem tańczyć. Przyjęliśmy pozycję tańca - przytulańca rodem z szkolnej dyskoteki. Czułam się okropnie skrępowana jego rękami spoczywającymi na moich biodrach i ustami przy uchu. Nie umiem tańczyć w parze. - szepnął. Ja również. - odparłam. Stresujesz się? - spytał. Nie odpowiedziałam, a on po prostu przycisnął mnie bardziej do siebie. Ta cała Margaret, zabrała Noemi do siebie. - powiedział, co bardzo mnie zdziwiło. Teraz to Noemi, a nie to dziecko. Wiem, sama jej kazałam. - mruknęłam. Szkoda, bo liczyłem na rodzinne zdjęcie. - w tym momencie muzyka skończyła się, a my odkleiliśmy się od siebie.
     Przedstawienie zakończyliśmy około drugiej w nocy, gdy ostatni goście opuścili salę. Zastałam tylko ja, Zayn i jego przyjaciele. Byli już kompletnie pijani i urządzili sobie bitwę na balony i serpentyny. Biegali i śmiali się, jak małe dzieci obrzucając dekoracjami. W końcu jeden trafił we mnie. Złapałam go w ręce, po czym zaserwowałam nim w stronę walczących. Cam, chodź do nas! - zawołał jeden z nich, a reszta poparła jego propozycję. Wstałam poprawiając gorset i zerwałam z sufitu kilka zwisających serpentyn i balonów. Chłopcy oto czyli mnie ze wszystkich stron, a ja zacięcie się broniłam, aż nagle ktoś nie przerzucił mnie sobie przez ramię i zaczął obracać mną dookoła. Zostawcie moją żonę! - krzyczał i w tedy domyśliłam się kto mnie dźwiga.  Musimy zaliczyć jeszcze jeden punkt tej nocy. - poinformował dumnie. Noc poślubną. - oświadczył, po czym nadal niosąc mnie na swoim ramieniu podążył w stronę tylnego wyjścia, gdzie miała czekać na nas limuzyna.


***
Myślałam, że ten tydzień będzie lepiej wyglądał i się na mnie nie zawiedziecie, ale wyszło, jak wyszło. Złapałam lenia, który puścił dopiero teraz... Pseplasam?
Jeśli komentujecie to sprawdzajcie potem, czy Wam czasem nie odpowiedziałam, bo ja lubię sobie z Wami podyskutować o życiu. Prawda Gabby?  I wreszcie doczekaliście się tego zasranego ślubu :)
Całuję w czółko!

poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 14

     Wstyd? Może. Złość? Na sto procent. Rozczarowanie? Ogromne. Smutek? Opakowanie chusteczek...
     Można prać ubrania, można prać pieniądze, można prać umysły, można prać uczucia... O tak, to ostatnie jest mi dobrze znane. Bo nie ma niczego lepszego niż brak uczuć, prawda? Nie czuć bólu, smutku, ale i jednocześnie szczęścia i radości. Chociaż ono rzadko u mnie gości to miło poczuć je od czasu do czasu, a nie pd razu doszczętnie wyzbywać się wszystkich moich uczuć! I teraz jestem nijaka. Przedtem byłam smutna i zakompleksiona, ale i to lepsze niż być nijaka. Bez wyrazu, do niczego... Nie potrafię pokazać nikomu, jak się czuje, czy czegoś potrzebuję. Nie potrafię uśmiechać się patrząc, jak Noemi leży obok mnie na łóżku i wierzga nóżkami. Co ze mnie za człowiek?!
     A Zayn? Znów gdzieś znika na cały dzień i diabli wiedzą gdzie... Nie muszę się chować, czekać, przysłuchiwać, czy jest w swoim pokoju, czy nie. Czy go czasem nie spotkam po drodze do kuchni lub do drzwi wejściowych. A zaczęłam się już tego odzwyczajać. Przestałam zwracać na to uwagę, a teraz znów prześladuje mnie ten sam strach przed zobaczeniem go. Usłyszeniem...
     Dwudziesty września - ostatni dzień "wolności" - spędzałam na kanapie bawiąc się z małą. Suknia została dostarczona do domu kilka dni wcześniej, fryzjerka i makijażystka miały przyjechać jutro z samego rana. Wszystko miało działać, jak w zegarku, zero czasu na zastanowienie się i odwroty. Zostało mi tylko grzeczne czekanie. I w momencie, gdy Nemi uroczo się śmiejąc rzuciła błękitną grzechotkę na podłogę, a ja ją podnosiłam, zgrzytnął klucz w zamku i wrócił strach. Do pokoju wtargnął nieprzyjemny, zimny podmuch wiatru, a wraz z nim Zayn. Mimo narastającej obawy i potwornej niezręczności sytuacji postanowiłam pozostać na kanapie i nie zwracać na niego uwagi. On miał chyba inne zamiary?  Bałem się, że cię już tu nie zastanę. - powiedział stając za oparciem. Odgarnęłam włosy do tyłu i kontynuowałam zabawę z córeczką. To od Paul'a. - wyciągnął w moją stronę białą kopertę, sam poszedł na górę. Czym prędzej otworzyłam list. Spory nagłówek - Zasady. I wszystko jasne...


     Moje konto bankowe będzie co miesiąc uzupełniane. Podbudowująca wiadomość... Czytamy dalej: Obowiązek wyjścia za mąż za Zayn'a Malika i nie składania papierów rozwodowych przez co najmniej osiem lat. Czyli jeszcze kiedyś będę wolna, a mój brat nie musi mnie ratować? Chwila! Drobnym druczek oznajmia, że muszę podpisać intercyzę. Zapewne jutro rano Paul albo któryś z tych jego managerów podsunie mi ją pod nos i nie odejdzie dopóki mój podpis się na niej nie znajdzie! Cisza nocna o dziesiątej... Co jeszcze? Kąpiele wyłącznie do siódmej, a w dni parzyste ósmej? Przechodzimy niżej. Parapet robi się coraz bardziej niewygodny, Noemi coraz częściej wydaje z siebie dziwne stęki, z dołu dochodzą hałasy, z zewnątrz dochodzą dźwięki rozpędzonego samochodu... Dochodzę do ostatniego punktu tego pseudo regulaminu. Kartka wypada z ręki, kończyny stają się bezwładne, a ja ląduję na podłodze. Kilka oddechów, mrugnięć oczami... Czyżbym uderzyła się w głowę? Czy nade mną stoi Zayn? Co się z tobą dzieje? - pyta, a ja wciąż leżę na tej ziemi starając się dowieść, czy to zwidy, czy prawda? Wyciąga ręce i chwyta moje dłonie i próbuje podnieść. Zdaje sobie sprawę, że mu nie pomogę. I próbuje jeszcze raz... A gdzieś pod łóżko wślizgnęła się kremowa kartka, która jest wszystkiemu winna. Winny jest ostatni punkt: Zayn Malik zrzeka się praw rodzicielskich do Noemi Blackburn wraz z rozwiązaniem małżeństwa.
     Naprawdę jestem dla ciebie taka niewygodna? - spytałam, gdy wreszcie udało mu się podnieść mnie z paneli i posadzić na łóżku. - Czy może tu chodzi o Noemi? - podrapał się w tył głowy odwracając wzrok. Naprawdę chcesz to wiedzieć? - skinęłam głową, a on przysiadł na brzegu materaca odwrócony do mnie plecami. W końcu jutro mają połączyć nas nierozerwalnym węzłem małżeńskim, więc... - Nemi znów stęknęła. - Dlatego przywiesiłeś tam tę kłódkę? - zaśmiał się pod nosem. Co go tak bawi? To, że przez tydzień snułam się pod domu, jak zombie, bo on postanowił przyczepić do jakiego starego, zardzewiałego mostu kłódeczkę z moim imieniem i nazwiskiem? - Nie dałaś mi dokończyć. Zrobiłem to pierwszego dnia po waszej przeprowadzce. Chciałem w tedy zmienić ten napis... - umilkłam, tego się nie spodziewałam i on to wiedział, bo bez słowa wyszedł z pokoju.


***
Jestem chora i na cały tydzień zostaję w domku. Może uda się coś z tego tygodnia wyciągnąć?
Bardzo chciałabym napisać tu jak bardzo Wam dziękuję za to wszystko co dla mnie robicie! Że wchodzicie, czytacie, komentujecie... Gdy tydzień temu wstawiałam ankietę, cieszyłam się, jak opętana, gdy głosy oddało dziewięć osób, a teraz, gdy to piszę jest ich pięćdziesiąt jeden. Zaczynając pisać nie sądziłam, że ktokolwiek będzie chciał to czytać, a tu proszę... Nadal w to nie wierzę i podobnie do Cam, leżę na ziemi wpatrzona w sufit... Okej, leżałam! Bo już wstałam, gdy mój kot postanowił pobawić się moją twarzą. I tak jak mam w zwyczaju powiem tylko słodko dziękuję i szeroko się uśmiechnę :D

sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 13

     Kim był Spencer? Wydawało mi się, że wiem. Tyle lat mieszkaliśmy w tym samym domu, chodziliśmy do tej samej szkoły, mieliśmy wspólnych znajomych... Miałam go za przyjaciela, powiernika wszystkich sekretów! Byliśmy takim nierozłącznym rodzeństwem. On - ten popularny, ja - jego siostra. I każdemu ten układ odpowiadał. Był moim bratem, nawet wtedy, gdy rodzice wyrzucili mnie z domu. Pobiegł za mną i zapewniał, że gdy tylko będzie miał taką okazję, pojedzie po mnie gdziekolwiek bym nie była i pomoże. Jak widać - pomogłam sobie sama.
     I teraz gdy idziemy obok siebie w milczeniu, a jedynym odgłosem naszego istnienia jest tupot butów  i ciszy skrzyp kółek wózka, wiem, że nie pojmuje jeszcze tej sytuacji. Że wciąż wspomina karetkę, która zabrała naszą mamę i karcący wzrok ojca, który wsiadł do samochodu i pognał za nią. Widzę, że albo nie chce, albo nie może niczego powiedzieć. Wpatruje się jedynie w czubki swoich butów i od czasu do czasu kopnie jakiś zabłąkany na chodniku kamyk. Co ty tu jeszcze robisz, Spenc? - spytałam podśmiewając się pod nosem. Nie odpowiedział. Bo nie wiedział. - Jesteś już dawno pełnoletni, masz pracę... Możesz uciec stąd w świat i zostawić rodzinkę, ale ty zostałeś. - zatrzymał się. Stanął po prostu, jak wryty na środku chodnika. Stanęłam i ja. Patrzyłam na niego, on na mnie i nawet nie wiem kiedy, padliśmy sobie w ramiona. Wróciło nierozłączne rodzeństwo! Strzeż się Lovestoft... Przepraszam, Cam. - szepnął mi w ramię, gdy przyciskałam się z całej siły do jego piersi.
     Dotarliśmy do wybrzeża. Tutaj kończył się nasz spacer. Spojrzałam jeszcze raz na Spencer'a. Wyglądał, jak mały chłopczyk. Gęste, czarne sprężynki na głowie, okrągła buzia, sweter w paski. I pomyśleć, że on ma dwadzieścia jeden lat... Przyjdziesz? Bez ciebie będą tam całkiem sama. - przytaknął. Przyjdę tam PO ciebie. - zapewnił, po czym ruszyliśmy w stronę dworca.


     Nim się spostrzegłam stałam już w Londynie i wolnym krokiem przemierzałam dworzec. Nigdy nie pomyślałabym, że spotka mnie tam taka niespodzianka! Pomyślałem, że... - westchnął, a ja się uśmiechnęłam. - Że może... - i znów bezradnie wypuścił z ust powietrze. Po prostu chodźmy. - rzuciłam rozbawiona i poszliśmy. Ludzie nas mijali, nie zwracali na nas uwagi. Może to i dobrze? Kto domyśliłby się, że wkrótce mamy stanąć na ślubnym kobiercu i stać się małżeństwem skoro ja szłam zamyślona pchając wózek, a on schował ręce do kieszeni i jedynie dotrzymywał mi kroku? Na naszej drodze pojawił się most kolejowy. Wprawdzie mogli nim chodzić ludzie, ale ja jeszcze nigdy nie przekraczałam nim Tamizy. Zayn jednak uparcie ciągnął w jego stronę. Podążyłam za nim. Na barierkach mostu zawieszonych zostało tysiące kłódek i kłódeczek. Wiesz, dlaczego ludzie je tutaj zostawiają? - spytał przystając przy lewej barierce. Zostawiając w raz z nimi swoje problemy. - odparłam podchodząc do niego. Ta jest moja. - wskazał na zieloną zawieszkę. Chwyciłam ją do ręki, aby odczytać napis. Cammile Blackburn... Rozejrzałam się dookoła, puściłam kłódkę i rzucając krótkie: Dziękuję bardzo. - popchnęłam wózek przed siebie, chcąc czym prędzej uciec z tego przeklętego mostu, od tego przeklętego człowieka.


***
Nie wiem, czy:
- Robicie sobie ze mnie żarty i głosujecie podwójnie,
- Chcecie zrobić mi przyjemność i głosujecie podwójnie,
- Głosujecie podwójcie przez przypadek,
- Blogger płata mi figle,
- Tak po prostu klikacie, gdy wchodzicie,
- Głosujecie szczerze.
Nie wiem, jak to jest, ale tak w głębi serca liczę na ostatnią opcję. Jejku, dziękuję Wam za głosy, za czytanie tych nudnych rozdziałów, komentowanie... Na prawdę jesteście najwspanialszymi ogóreczkami na świece! I chociaż czasami marudzę, jestem niemiła, spóźniam się z rozdziałem to wy wciąż jesteście! I za to macie ode mnie wielkiego buziaka i bardzo, bardzo mocnego przytulasa! Chyba się popłaczę ze szczęścia, że was mam? Co się ze mną dzieje? Staczam się na dno...
Ps. Tak od czapy: Mam asfalt przed domem! Hura! Podobno ludzie czekali na niego dwadzieścia pięć lat! Chyba zacznę jeździć na rolkach :P
Herbata owocowa dla każdego!

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział 12

     Zapomniałam już, jak to jest siedzieć w tej zasranej poczekalni i ciekawa jestem, czy Zayn czuł się w niej tak samo, jak ja przed kilkoma miesiącami? Czy bał się o mnie? A ze mną było wszystko w porządku. Dłonie zabandażowane, opatrzone jak trzeba... Tak właściwie to mogła chyba już iść, lecz lekarz kazał mi siedzieć jeszcze na łóżku i zaczekać. Badałam właśnie, jak opatrunek układa się warstwami na moim kciuku, gdy posłyszałam bardzo ciekawą rozmowę. Otóż lekarz mówił komuś, że mój stan może mieć podłoże psychologiczne i, czy ten ktoś nie zauważył czy obym na pewno zachowywała się ostatnio normalnie? Wtem okazało się, że rozmówcą doktora jest nie kto inny, jak Malik. Ostatnimi czasy nie było mnie w domu. - odpowiedział chłopak, po czym nastała cisza...
     Wszedł do sali i na skinięcie głowy lekarza, podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moją stronę. Wstałam patrząc na niego odrobinę zaskoczona i ostatni raz spojrzałam na doktora. Olśniło mnie! To ten sam mężczyzna, który odkrył, że Noemi płacze za szpitalnym kocykiem. Wszystko jasne.
      No więc... - i jak to miał w zwyczaju westchnął. Wzdychał bardzo często, prawda? Co chwilę przerywał wypowiedzi pojedynczymi westchnięciami. Czasami wzdychał ponownie, czasami milkł, czasami kontynuował. Tym razem wybrał ostatnią opcję. - Powiesz coś? - Co miałam powiedzieć człowieku? Że tak po prostu stłukłam tę cholerną szklankę, bo dręczy mnie poczucie winy za wejście do twojego pokoju?! Nie odpowiedziałam, więc nic... Powtórzył pytanie. Znów cisza. I raz jeszcze, i raz jeszcze, aż do czasu, gdy samochód nie zatrzymał się z piskiem opon w środku lasu. Wspominałam już, że szpital mieścił się na totalnym pustkowiu? Milczał wpatrując się jedynie w mój profil. Zauważył zapewne spływające po policzku łzy. Powiedź mi proszę: jak mam się czuć? Wśród tych wszystkich naszych kłótni zapomnieliśmy ustalić jakiś zasad. Nie wiem co mogę, czego mi nie wolno. - Przełknęłam ślinę chcą zobaczyć, czy nie chce czegoś wtrącić. On jednak nadal milczał. Kontynuowałam. - Próbowałam znaleźć pracę, ale co zrobiłabym z Nemi? Oferty pracy w domu zdarzają się bardzo rzadko. A wiesz dlaczego to robiłam? Bo nie wiem co mogę. Niedługo wszystkie jej ubranka będą za małe, przyjdzie zima, a co ja mam zrobić. Głupio mi prosić cie o cokolwiek. - spuściłam głowę i pociągnęłam nosem. Chłopak chwycił mój podbródek i obrócił mi twarz tak, bym patrzyła na niego. Ja jednak nie potrafiłam. Wciąż uciekałam wzrokiem w najskrytsze zakamarki pojazdu. Głupi dzieciak z ciebie, wiesz? - i znów anielsko westchnął, a ja wreszcie odważyłam się przestać obracać oczami. Dam ci... - odchrząknął jakby od niechcenia. - Dam wam wszystko.  W końcu mamy być małżeństwem, a ja muszę dbać o rodzinę, nie? - zaśmiał się i ja się zaśmiałam i wszystko jakby się śmiało... Ale w środku dygotałam.


     Pisnęły hamulce, a pociąg przestał toczyć się po torach. Skrzypnęły drzwi, ukazały się dwa stopnie. Zaklęłam w duchu. Młody mężczyzna z gazetą, który wysiadał akurat pomógł mi wnieść wózek do wagonu. Podziękowałam mu najpiękniej, jak potrafiłam i udałam się na sam koniec wagonu, gdzie mieściło się moje miejsce. Do Lovestoft ponad dwie godziny podróży. Posadziłam Noemi na kolanach. Skubanica, siedzi prawie sama miesiąc przed tym, gdy powinna dopiero zacząć. Pięć miesięcy... Już pięć miesięcy! Uśmiecham się pod nosem na samą myśl o tym.
     Dziwnie było stać na werandzie rodzinnego domu nie wiedząc co robić dalej. Rodzice nie chcieli mieć ze mną nic wspólnego. Uważali mnie za czarną owcę w rodzinie... Ale to moi rodzice, prawda? I mój brat, który wspierał mnie, gdy zarządzili oni moja natychmiastową wyprowadzkę. Chociaż w tym byliśmy zgodni. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Zapukałam. Cholera! Idiotka. Drzwi otworzyła mi matka. Stała, jak zaklęta. Tuż po niej dołączył ojciec, a na końcu brat. Cam, co ty robisz? - spytał Spencer. Dziwię mu się, że jeszcze się nie wyprowadził. Poprawiłam odrobinę Nemi siedzącą na moim biodrze. To chyba normalne, że chcę zaprosić rodzinę na własny ślub, prawda? - spytałam, a matka znalazła się w ramionach ojca szepcąc pod nosem coś o apokalipsie.


***
Wróciłam! Ale nie napiszę zbyt wiele, bo wzywają zdania złożone i past continous. Mam nadzieję, że się Wam podoba ;) A tak w ogóle to kocham was wszystkich! Bardzo mocno! Jesteście najlepszymi czytelnikami, jakich mogłam sobie wymarzyć! Moje małe ogóreczki wy moje!

piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 11

     Ciche dni, który były specjalnością tego domu, znów nastały. Widocznie nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Snuliśmy się, nie patrząc na siebie. On zajęty pracą, ja niczym... Namnażały się we mnie emocje, które chciałam z siebie wyrzucić. Nie pomagał płacz, spisywanie ich na kartce. Tak jakby musiały być wypowiedziane. Najgorzej było po pięciu dniach, gdy zauważyłam, że zaczęło mi czegoś brakować. I szybko zdałam sobie sprawę, że tęsknie za jego głosem. Za niskim, męskim głosem i tym nietypowym akcentem. Za każdym razem, gdy go napotykałam czekałam, aż coś powie. Choćby głupie przepraszam, które tak często sobie powtarzaliśmy. Nic... Minął drugi tydzień milczenia. Teraz jest gdzieś w drodze. Do Francji, czy Włoch - nieistotne. Nie ma go po prostu i prawdopodobnie spotkamy się dopiero dwudziestego pierwszego września. A to wyjątkowy dzień...
     Stałam się bardzo impulsywna. Nie planowałam, jak dotychczas całego dnia, a wszystkie moje czynności robiłam od zachcenia. Tak samo było i dzisiaj, gdy jakaś dziwna siła kazała mi wejść do jego pokoju. Nigdy tam nie byłam. Uważałam, że on i ja zasługujemy na chwilę prywatności i nie wchodziliśmy sobie w drogę. Były to też jedyne pomieszczenia w domu, do których wstępu nie miała gosposia. A ja wtargnęłam tak, jak burza. Co ja gadam?! Huragan! Po prostu otworzyłam te cholerne drzwi i weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka - normalny pokój faceta. Dwuosobowe łóżko niezaścielone, jakby dopiero co wyszedł z niego razem z jakąś kobietą. Zasłonięte żaluzje, lecz przez szparki do pokoju wpadały pojedyncze promienie światła. Szafa otwarta i doszczętnie opróżniona. Czyżby pakował się w pośpiechu po drodze gubiąc skarpetki i kilka podkoszulek? Jedyną intrygującą mnie rzeczą, wyłaniającą się spośród tego bałaganu było biurko ustawione pod jedną ze ścian. Chociaż ciekawsze było to co się na nim znajdowało. Kilka słojów wypełnionych pędzlami, kredkami, ołówkami... Opakowania farb olejnych, kartki, kleje, wręcz cały sklep papierniczy. Podeszłam bliżej. Na centralnym miejscu leżał rysunek, rysunek dziecka...


     Miałam wyrzuty sumienia. Całymi dniami chodziłam ze ściśniętym żołądkiem i bolącym sercem. Na marne brałam tabletki, różne proszki, ziółka, syropki, ani specyfiki pani Margaret, którą odwiedzałam co drugi dzień. Kobieta bardzo się o mnie martwiła. Straciłam apetyt, byłam przeraźliwie blada... Wszystko mnie denerwowało. Zdawać by się mogło, że jedynym lekarstwem był - On.
     Lekarstwo nadeszło szybciej niż sądziłam, bo przed dwudziestym pierwszym. Mój impulsywnym przybrał na sile i tak po prostu zrzuciłam ze stołu jedną szklankę. Dopiero, gdy upadła na ziemię z okropnym trzaskiem zrozumiałam co zrobiłam. Upadłam na podłogę chcą pozbierać szklane okruchy, ale tylko pogorszyłam sprawę. Maluteńkie odłamki szkła powbijały mi się w palce, z których wyciekały teraz kropelki krwi. Co się stało?! - usłyszałam przeraźliwy krzyk, a tuż po nim znajome dłonie chwyciły moje nadgarstki podnosząc mnie z ziemi. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Tkwiłam w dziwnym szoku, transie? Pozwoliłam robić ze sobą co mu się podobało. I tak zostałam podniesiona, ściśnięta w jego ramiona i przeniesiona na drugi kąt jadalni. Chłopak obszedł to co do niedawna było szklanką kilka razy, a potem spojrzał na nie. Musiałam wyglądać naprawdę okropnie skoro jego reakcją było: Jedziemy do szpitala. - wypowiedziane tak twardo i stanowczo, że nawet umarły posłuchałby się jego zaleceniu. Tylko nie ja. Stałam, jak nie postawił wpatrzona, jak w boski majestat w tamto miejsce. Westchnął. Echo rozniosło ten dźwięk dookoła, aż jakimś cudem trafiło do moich uszu. Działało tak kojąco... Nie chciałam... - wydusiłam. - T-to było... - chciałam się tłumaczyć, przekonać, że wcale nie musi zawracać sobie tym głowy. Twoje ręce. - szepnął prawie niesłyszalnie. Spojrzałam na nie. Całe w krwi, która nadal wydostawała się z opuszków palców. Noemi jest u pani Margaret. - wydostało się gdzieś z moich ust, gdy prowadził mnie do samochodu. Nie pytał o to nawet, ale czułam, że jako jej ojciec powinien to wiedzieć, prawda? On jednak nie wydawał się być tym zainteresowany.


***
Dziękuję za wszystkie komentarze. Te z poprzedniej notki(które wzniosły mnie pod niebiosa i nie chciały opuścić z powrotem na ziemię) i te wcześniejsze (które miejscami sprawiały, że widziałam bramy niebios). Okej. Wracamy do normalności.
Ten rozdział taki nijaki. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam, ale tak też może być. Logika mi szwankuje i oto są tego efekty. Może w górach walnę się w główkę i coś porządnego przyjdzie mi do głowy? Oby...
Czatuję do 18 na komputerze, a wy komentujcie dopóki jest pewność, że przeczytam, bo mogę już nie wrócić. Kolega chce mnie tam zostawić! ;P
Ściskam!