piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 11

     Ciche dni, który były specjalnością tego domu, znów nastały. Widocznie nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Snuliśmy się, nie patrząc na siebie. On zajęty pracą, ja niczym... Namnażały się we mnie emocje, które chciałam z siebie wyrzucić. Nie pomagał płacz, spisywanie ich na kartce. Tak jakby musiały być wypowiedziane. Najgorzej było po pięciu dniach, gdy zauważyłam, że zaczęło mi czegoś brakować. I szybko zdałam sobie sprawę, że tęsknie za jego głosem. Za niskim, męskim głosem i tym nietypowym akcentem. Za każdym razem, gdy go napotykałam czekałam, aż coś powie. Choćby głupie przepraszam, które tak często sobie powtarzaliśmy. Nic... Minął drugi tydzień milczenia. Teraz jest gdzieś w drodze. Do Francji, czy Włoch - nieistotne. Nie ma go po prostu i prawdopodobnie spotkamy się dopiero dwudziestego pierwszego września. A to wyjątkowy dzień...
     Stałam się bardzo impulsywna. Nie planowałam, jak dotychczas całego dnia, a wszystkie moje czynności robiłam od zachcenia. Tak samo było i dzisiaj, gdy jakaś dziwna siła kazała mi wejść do jego pokoju. Nigdy tam nie byłam. Uważałam, że on i ja zasługujemy na chwilę prywatności i nie wchodziliśmy sobie w drogę. Były to też jedyne pomieszczenia w domu, do których wstępu nie miała gosposia. A ja wtargnęłam tak, jak burza. Co ja gadam?! Huragan! Po prostu otworzyłam te cholerne drzwi i weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka - normalny pokój faceta. Dwuosobowe łóżko niezaścielone, jakby dopiero co wyszedł z niego razem z jakąś kobietą. Zasłonięte żaluzje, lecz przez szparki do pokoju wpadały pojedyncze promienie światła. Szafa otwarta i doszczętnie opróżniona. Czyżby pakował się w pośpiechu po drodze gubiąc skarpetki i kilka podkoszulek? Jedyną intrygującą mnie rzeczą, wyłaniającą się spośród tego bałaganu było biurko ustawione pod jedną ze ścian. Chociaż ciekawsze było to co się na nim znajdowało. Kilka słojów wypełnionych pędzlami, kredkami, ołówkami... Opakowania farb olejnych, kartki, kleje, wręcz cały sklep papierniczy. Podeszłam bliżej. Na centralnym miejscu leżał rysunek, rysunek dziecka...


     Miałam wyrzuty sumienia. Całymi dniami chodziłam ze ściśniętym żołądkiem i bolącym sercem. Na marne brałam tabletki, różne proszki, ziółka, syropki, ani specyfiki pani Margaret, którą odwiedzałam co drugi dzień. Kobieta bardzo się o mnie martwiła. Straciłam apetyt, byłam przeraźliwie blada... Wszystko mnie denerwowało. Zdawać by się mogło, że jedynym lekarstwem był - On.
     Lekarstwo nadeszło szybciej niż sądziłam, bo przed dwudziestym pierwszym. Mój impulsywnym przybrał na sile i tak po prostu zrzuciłam ze stołu jedną szklankę. Dopiero, gdy upadła na ziemię z okropnym trzaskiem zrozumiałam co zrobiłam. Upadłam na podłogę chcą pozbierać szklane okruchy, ale tylko pogorszyłam sprawę. Maluteńkie odłamki szkła powbijały mi się w palce, z których wyciekały teraz kropelki krwi. Co się stało?! - usłyszałam przeraźliwy krzyk, a tuż po nim znajome dłonie chwyciły moje nadgarstki podnosząc mnie z ziemi. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Tkwiłam w dziwnym szoku, transie? Pozwoliłam robić ze sobą co mu się podobało. I tak zostałam podniesiona, ściśnięta w jego ramiona i przeniesiona na drugi kąt jadalni. Chłopak obszedł to co do niedawna było szklanką kilka razy, a potem spojrzał na nie. Musiałam wyglądać naprawdę okropnie skoro jego reakcją było: Jedziemy do szpitala. - wypowiedziane tak twardo i stanowczo, że nawet umarły posłuchałby się jego zaleceniu. Tylko nie ja. Stałam, jak nie postawił wpatrzona, jak w boski majestat w tamto miejsce. Westchnął. Echo rozniosło ten dźwięk dookoła, aż jakimś cudem trafiło do moich uszu. Działało tak kojąco... Nie chciałam... - wydusiłam. - T-to było... - chciałam się tłumaczyć, przekonać, że wcale nie musi zawracać sobie tym głowy. Twoje ręce. - szepnął prawie niesłyszalnie. Spojrzałam na nie. Całe w krwi, która nadal wydostawała się z opuszków palców. Noemi jest u pani Margaret. - wydostało się gdzieś z moich ust, gdy prowadził mnie do samochodu. Nie pytał o to nawet, ale czułam, że jako jej ojciec powinien to wiedzieć, prawda? On jednak nie wydawał się być tym zainteresowany.


***
Dziękuję za wszystkie komentarze. Te z poprzedniej notki(które wzniosły mnie pod niebiosa i nie chciały opuścić z powrotem na ziemię) i te wcześniejsze (które miejscami sprawiały, że widziałam bramy niebios). Okej. Wracamy do normalności.
Ten rozdział taki nijaki. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam, ale tak też może być. Logika mi szwankuje i oto są tego efekty. Może w górach walnę się w główkę i coś porządnego przyjdzie mi do głowy? Oby...
Czatuję do 18 na komputerze, a wy komentujcie dopóki jest pewność, że przeczytam, bo mogę już nie wrócić. Kolega chce mnie tam zostawić! ;P
Ściskam!

6 komentarzy:

  1. Mi sie podoba! Bardzo! Oby tak dalej Zayn!

    OdpowiedzUsuń
  2. Znów magicznie ... Kocham Twoje rozdziały. Wchodzę tu, by poczuć się tak tajemniczo, a zarazem dziwnie. To pozytywne " dziwno " , bardzo pozytywne. Nie wiem, co mam napisać - mętlik w głowie. Wgl jestem dumna z Zayna, dobry chłopak :D nie zanudzam, czekam na kolejny x
    ~Dominikaa ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. awww ubóstwiam to normalnie !!! <3
    Ja chce juz ich slubuu ;)))) czekam cierpliwie xx

    OdpowiedzUsuń
  4. twój styl pisania jest po prostu magiczny! codziennie wyczekuję nowego rozdziało, bo to w jaki sposób piszesz jest tak przyciągające. już dawno nie czytałam tak genialnego bloga. Tajemniczość którą wprowadzasz w rozdziały jest niesamowita i bardzo mnie przyciąga. Podoba mi zachowanie Zayna i sama jego postać, o Camille nie wspominam bo to w jaki sposób stworzyłaś tą bohaterkę jest nie do opisania! czekam na kolejny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  5. "Obraz Dziecka" - *le dead*
    Kocham kocham kocham kocham kocham kocham kocham kocham !

    OdpowiedzUsuń

Trzeba mieć w sobie wiele miłości, aby nasza krytyka skierowana przeciwko innemu człowiekowi wyszła mu na dobre.