niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział 25

     Później wszystko wylało się z niej, niczym ze Spencer'a gdy pierwszy raz wrócił do domu pijany. Pamiętam, jak w środku nocy pomagałam mu dojść do pokoju tak, aby nie obudzić rodziców. Trzymając go pod ramię ciągnęłam go na górę. Wreszcie przywlekliśmy się na schody, ale zapomniałam o niemiłosiernie nieprzyjemnie skrzypiącym przedostatnim stopniu. Hałas wstrząsnął moim ciałem. Zgrzytnęły zęby, wydawało mi się że wszystkie kości na chwilę zaczęły grać swoją własną melodię. Puściłam się Spencer'owego ramienia, pech chciał że straciłam równowagę i runęłam jak długa na parter. Poturlałam się aż do drzwi wejściowych. Ogromny trzask tylko podgrzał sytuację. Tarzający się ze śmiechu na przed ostatnim stopniu Spencer, oparł się o barierkę, a ta oderwała się od schodów i razem z nim spadła na salon. Huknęły drzwi, a po chwili na wszystko patrzeli zdezorientowani rodzice. Jakiś czas dochodziło do nich co się tak właściwie stało, zanim zaczęli się a nas wydzierać. Ja wciąż siedziałam na korytarzu i próbowałam wstać z ziemi, a Spenc śmiał się dalej, mimo iż leżał na drewnianej barierce. Kolejne dwa tygodnie spędziliśmy w swoich pokojach z połamanymi rękami.
     Ojciec zdradzał matkę. Od dłuższego czasu nie wracał na noc do domu, czasem nie byłam tam i przez dzień. Zostawił mamie ogromne długi. I tak naprawdę nie zmarł na zawał. Załatwiła go jedna z tych jego kochaneczek...
     Już kiedyś wspominałam że tata nie był szczególnie bliską mi osobą. Zostawiłam mamie w kopercie trochę gotówki i zaraz po pogrzebie wróciliśmy do Londynu.


     Rozpakowałam ostatnią walizkę schowaną pod łóżkiem. To miał być bagaż "awaryjny" na wypadek, gdybym chciała kiedyś uciec. I karton z pamiątkami po koleżankach Zayn'a wylądował w koszu podczas jednego ze spacerów z Noemi. Bo ileż można rozpamiętywać dawne czasy? Kupiłam kilka ramek na zdjęcia. A wiecie jakie fotografie do nich wstawiłam?
     Swoim zwyczajem siedziałam z Nemi w kuchni i razem zajadałyśmy deserki ze słoików. Często zdarza mi się jej trochę podkraść. Kolejna łyżeczka miała już wylądować w buźce dziewczynki, gdyby nie to że do domu weszła zgraja rozwydrzonych młodocianych. Od drzwi zaczęli się wydzierać i pytać: gdzie jesteśmy. Tylko jeden głos starał się ich uciszyć. Na marne się starał, bo reszta nawet nie zareagowała na jego argumenty. Cam, mam już zdjęcia! - wydobyło się z rumoru. Zamknijcie się! Jesteśmy w kuchni! - odkrzyknęłam śmiejąc się pod nosem. Wpadli do pomieszczenia jak oparzeni. Gadali, przekrzykiwali się, kłócili o Noemi... Za nimi pojawił się Zayn. Obrzucił ich znudzonym spojrzeniem, podał mi jakąś kopertę i ruszył w stronę lodówki. Co tam masz? - zagadnął Niall porywając mi sprzed nosa kopertę. Jedzenie jest gdzie indziej. - odparłam odbierając mu to co przed momentem mi odebrano. Rozerwałam brzeg koperty i wysunęłam jej zawartość. Mrugnęłam kilka razy, aby sprawdzić czy dobrze widzę. Naprawdę śliczna z was rodzinka. - pochwalił Harry zaglądając mi przez ramię. Następnie poprosił o pokazanie reszty. Jakie reszty? Zdziwiłam się, bo w końcu zdjęcie rodzinne mieliśmy tylko jedno. Wyciągnęłam resztę z koperty. Jedyne co mogłam w tedy z siebie wykrztusić to takie nic nieznaczące: kurwa.
     Dobrze się spisał, nie? Jutro te zdjęcia będą w każdej gazecie i na wszystkich portalach plotkarskich! - tylko te słowa szumią mi w głowie. Wypowiedział je Zayn zanim nie wyszedł gdzieś z domu. My w sylwestra, my przed pogrzebem i po też... Są i wcześniejsze. Ze świąt. Nie wiem jak wy, ale ja sobie kupię jedną gazetkę. - rozłożył ramiona Louis za co dostał po głowie od Liam'a. Nawet Nemi siedząca na kolanach Horan'a była dziwnie spokojna i nie warzyła ruszyć się nawet na milimetr. Ja trzęsłam tylko lekko głową i odłożyłam te nieszczęsne fotografie na stolik. Styles poklepał mnie po plecach. Przyzwyczaisz się Cam.


***
Nie wiem co mam napisać. Może po prostu: Szykujcie się na inwazję grupową?! Verson - Tobie złociutka, na pewno się spodoba. :) Może przestaniesz truć mi dupęcję Niallem.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 24

     Pewnego wieczoru, a konkretnie trzydziestego pierwszego grudnia dwa tysiące dwunastego roku, spotkały się dwa krasnoludy. A jak to krasnoludy mają w zwyczaju zaczęli sobie wypominać, dogryzać i łapać za słówka. Nie było chwili, aby ta dwójka nie skakała sobie nawzajem do gardeł. I tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że to przeze mnie, a te dwa krasnoludy to nikt inny jak Spencer i Zayn, umiejscowieni w jednym pokoju w mieszkaniu Spenc'a. Powiedź temu swojemu mężowi, aby trochę spasował. - warknął wściekle brat, zaciskając mocniej palce na brzegach poduszki. Jestem pewna, że gdyby mógł to rozerwałby ją na strzępy identycznie jak Malik'a. Przekaż mu, że to on zaczął. - odparł równie podirytowany mulat wyglądający przez okno. Zerwałam się z kanapy krzycząc: Nie będę nic przekazywała! Nie mieszajcie mnie w te wasze gierki! Potraficie się sami dogadać! - spojrzeli na mnie zdziwieni. To zupełnie nie w moim stylu tak się unosić. Zwykle furia przychodziła stopniowo, a tu nagle takie bum... I Cam się wściekła. Jak możecie się teraz kłócić? Tam gdzieś nasza matka płacze, a wy sobie z tego nic nie robicie! - i kończąc wiązanką kilku przekleństw wyszłam z mieszkania trzaskając drzwiami. Usiadłam na drewnianych schodach prowadzących na trzecie piętro. Bałem się, że poszłaś na ten mróz. - rzekł cicho Zayn, który wychylił się po kilku sekundach zza ściany. Boso w sukience?  - zmarszczyłam czoło, a on przyznał mi rację. Usiadł tuż obok mnie, opierając się o ścianę. I zaczęliśmy rozmawiać o zupełnych błahostkach. O tym, dlaczego moje imię pisze się przez dwa "m". Przebłysk ojcowskiej inteligencji. Które z siedmiu przebijań ucha bolało najbardziej? Który tatuaż lubi najbardziej? Lubię chłopaków z dziarami. - szepnęłam ziewając. Zaśmiał się i zakrył mi dłonią usta.
     Istnieje pewna magia. Ta magia działa niczym magnes. Sprawia, że prędzej czy później nasze ciała są bardzo blisko siebie. I stąd ni zowąd spotykamy się w uścisku. Cholerna magia nawet na starych schodach! Już prawie usypiałam. Oczy miałam zamknięte, słuch już trochę przytłumiony, umysł wyłączony totalnie. I coś jakby: Trzy, dwa, jeden. Szczęśliwego Nowego Roku. - obiło mi sie o uszy, ale nie jestem pewna czy to prawda, czy już sen.


     Mama zachowuje się zupełnie normalnie. Jakby nic się nie stało, a normalką było to że za kilka godzin pochowa swojego męża. Jakby się z tego powodu cieszyła. Podała naszej trójce obiad, pobawiła się z Noemi, posprzątała. W szampańskim humorze, uśmiechnięta, kwitnąca. Między wierszami wymknęło jej się będzie musiała sprzedać dom i że wczoraj przypaliła szarlotkę, ale nic a nic nie powiedziała o ojcu. Co się tu do cholery dzieje?! Ktoś musi z nią porozmawiać. - zarządził stanowczo Spencer, gdy po obiedzie zamknęliśmy się w moim starym pokoju. On i Zayn wymienili spojrzenia, a następnie wzrok przenieśli na mnie. Nie! - jęknęłam. Nawet o tym nie myślcie. - zagroziłam palcem. Nie ulegli. Ktoś musi ubrać Noemi i ja się muszę przygotować i... - zaczęłam wyliczać. My się zajmiemy małą, a ty będziesz miała czas aby wypytać o wszystko matkę. - klasnął w dłonie Spenc i obrócił się na krześle. Spojrzałam błagalnie na Malik'a. Ten jedynie podniósł do góry ręce w geście poddania się. Westchnęłam. Posadziłam Nami na podłodze i mrucząc pod nosem wyszłam z pokoju.
     Skapitulowałam zaraz po pojawieniu się w kuchni. Niestety Zayn przewidział mój plan i poszedł za mną. Położył mi dłonie na ramionach i szepcząc, że wszystko będzie dobrze zaprowadził z powrotem do pomieszczenia. Mama siedziała przy stole i nuciła jakąś piosenkę. Była nieobecna, chyba nie zauważyła że weszliśmy. Mamo? - zagadnęłam. Ani drgnęła. Musisz sprzedawać dom? - podeszłam bliżej. Wbiła wzrok w filiżankę kawy stojącą przed nią. Milczała dłuższą chwilę. Muszę. Wiesz, że nie pracuję, a utrzymanie domu kosztuje. - jej głos był szorstki, twardy. Inny niż pół godziny temu. On dla mnie i dla was dużo znaczy, ale... - urwała. Zaparło mi dech. Dom należał do moich dziadków, mieszkali kiedyś razem z nami. Oparłam się o ścianę. Nie, nie musi pani. - odezwał się Malik. Możemy przecież pomóc, prawda Cam. - spojrzałam na niego zadziwiona. On uśmiechał się jedynie pokrzepiająco i poruszał brwiami. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc też się uśmiechnęłam i to chyba było dobre wyjście, bo magia zrobiła swoje.


***
Z okazji Świąt, które dla niewiedzących są dzisiaj, chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Aby spełniły się wszystkie Wasze marzenia, abyście bez problemów zdali ten rok, aby zdrowie Wam dopisywało, aby zawsze starczało Wam pieniędzy na słoik ogórków lub w porywach nawet na bułkę ze sklepiku szkolnego, abyście wcisnęli się po wigilii w swoje spodnie, aby krokiety poszły w cycki, aby znaleźć sobie jakiego kawalera lub pannę (do wyboru) i abyście zawsze byli szczęśliwi - nieważne czy z herbatą, czy bez!
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze na blogu i asku. Nawet nie wiecie jak mi miło, gdy czytam to co o mnie piszecie. :) Jejku, już nie wiem jak Wam dziękować.
Wszystkie niejasności mogę wyjaśnić - piszcie! Zadawajcie pytania - ja odpowiem nawet na najgłupsze i najtrudniejsze. Przynajmniej się postaram.
Piszcie co tam u Was ogóreczki, dobrze? Mam nadzieję że się objedliście i dostaliście masę prezentów.
Oraz oczywiście wszystkiego dobrego dla naszego przeuroczego Lou, który dzisiaj kończy dwadzieścia jeden lat! Oj ty staruchu! Ale o emeryturze nawet nie myśl ;P

wtorek, 18 grudnia 2012

Rozdział 23

     Rada numer jeden: Trzymać język za zębami
     Maleńka laleczka o imieniu Noemi kontra ja - wielka baryła. Leżymy brzuchami przy podłodze dwa metry od siebie. Obserwujemy siebie nawzajem, bijemy się wzrokiem. W pewnym momencie dziewczynka unosi się na łokciach i nieznacznie przesuwa jedną z nóżek do tyłu. Zaraz potem drugą. Opada na podłogę. Przybliżam się do niej. Sytuacja powtarza się do czasu, aż zmęczona Nemi zbuntowała się i przestała poruszać po dywanie. A ona nie powinna tak do przodu. - słyszę za plecami. Podnoszę się z ziemi, podchodzę do córeczki, biorę ją na ręce i odpowiadam, że zwykle dzieci zaczynają od raczkowania w tył. To może uczcimy ten dzień? - pyta zalotnie. Na przykład wspólnym zdjęciem. - wyciąga zza pleców ładnych rozmiarów aparat. Coś się tak napalił na to to zdjęcie rodzinne? - wybucham śmiechem. Noemi protestuje i sprzedaje mi kopniaka w brzuch. To nie wolno mi zrobić sobie zdjęcia z żoną i córką? - robi krok w naszą stronę i wyciąga doń dłoń. Patrzę na nią rozbawiona. Daruj sobie kłamstwa, dobrze? - i przybijam mu piątkę, w tę otwartą, czekającą na chwycenie mnie dłoń. Uśmiecham się zadowolona, ale nie długo. Dlaczego mnie z góry osądzasz?! - krzyczy. Spuszczam głowę. Nienawidzę, gdy to robisz. - dodaje ciszej i wymija mnie szybko. Z zaciśniętymi oczyma czekam na trzask. W końcu następuje.
     Rada numer dwa: Przepraszać szczerze
     Gdy Nemi została umieszczona w łóżeczku w otoczeniu misiów i innych zabawek, mogłam wreszcie przyczaić się do drzwi jego pokoju, w którym zamknął się pół godziny temu. Stuk puk. Nic. Stuku puk. Nic. Powoli chwytam klamkę. Delikatnie ciągnę ją w dół. Zamek puszcza z brzdękiem. Wychylam głowę zza ramy. Stoi przy oknie z rękami osadzonymi na parapecie. Nie odzywa się, nie rusza. Jedynie nasze cichutkie oddechy rozbrzmiewają w pokoju. Nic się w nim nie zmieniło. Postanawiam wejść do środka. Robię kilka kroków. Przystaję przy wymiętej koszuli wystającej spod łóżka. Przepraszam. - charczę, bo od stresu ślina nie chce przejść mi przez gardło. Idę dalej. Zahaczam wzrokiem o biurko, które nadal zapełnione jest po brzegi słoikami z pędzlami. Obrazka brak. Przepraszam. - powtarzam cicho. Ja... Czasami ja...  - urywam jednym, małym przekleństwem. Przepraszam. - wzdycham ciężko. Nie uważasz że zbyt często się przepraszamy? - nie odpowiadam. Dobrze wiem, że to moje słowa. Z moich ust padły kilka miesięcy temu. Podchodzę bliżej, już prawie dotykam parapetu. Jest. Chwile się nie odzywamy. Za oknem jest całkiem ciekawie. Nowy śnieg napadał w Londynie w czasie naszej krótkiej nieobecności. I nie wiadomo jak, moja głowa znalazła się na jego ramieniu, a jego ręka na moim barku.

     Rada numer trzy: Nauczyć się przyjmować komplememty
     Wysokie lustro o białej ramie już nie raz mnie oglądało. Ale ostatnio w tak pięknej sukience w dzień ślubu. A dzisiaj mamy trzydziesty pierwszy grudnia. Ostatni dzień tego roku. Roku niezwykle dziwnego. W dobrym tego słowa znaczeniu oczywiście. Obracam się bokiem. Ręce automatycznie zjeżdżają na brzuch. Zwykle tam się trzymają. Zakrywają to, czego się najbardziej wstydziłam. Jesteś już gotowa?! Taksówka czeka! - słyszę z dołu. Obracam się ostatni raz, chwytam kopertówkę i wychodzę. Powoli zmierzam schody, aby się czasami nie zabić na tych ogromnych szpilkach, które mi podstawiono pod drzwi dzisiaj rano. Taksówka nie byłaby potrzebna, gdyby ktoś nie wrąbał się do rowu. - odpowiadam zeskakując z ostatniego stopnia. Słyszę śmiech. Słodki, niski śmiech. Wkraczam do przedpokoju. Zayn milknie. Ponownie staję bokiem do lustra i przejeżdżam dłonią po brzuchu. Chłopak obserwuje mnie uważnie, po chwili staje obok mnie, chwyta moje ręce i mówi: Jest piękny. Zawsze był. - uśmiecham się tylko blado. Cóż poradzę, że nie jestem do tego przyzwyczajona?
     Rada numer cztery: Szpilki to marny pomysł na spacer zimą
     Wielka sala zapełniona była mnóstwem ludzi. Sławnymi, mnie znanymi, nieznanymi. Takimi jak ja zagubionymi myszkami pewnie też. Jak tylko mogłam starałam się dotrzymywać kroku Zayn'owi i odpowiadać na wszystkie przesyłane mi uśmiechy. A kogo my tu mamy? - dobiegł mnie znajomy wesoły głos. Tuż przed nami pojawił się Niall, a zaraz po nim z tłumu wylazła reszta chłopaków. Przywitałam się z nimi ciepło. W końcu od dawna ich nie widziałam. Staliśmy razem i rozmawialiśmy. Ale coś było inaczej. Coś lub ktoś odstawał od reszty. Ktoś posyłał komuś dziwne spojrzenia, ktoś wciąż milczał. Mamy zwycięzcę - Zayn. Zakłopotana sięgnęłam do puzderka po telefon. Dostałam Sms'a od Spencera. Kilkoma zwinnymi klikami otworzyłam wiadomość. Wspaniałe zakończenie roku.
     Cam co się stało? - Malik chwycił mnie za ramię, gdy po raz kolejny wściekła kopałam zaspę śniegu. Chyba ogłuchłam. Złość buzowała we mnie, jak lawa w wulkanie i tylko czekać na wybuch. Cammile, przestań. - próbował mnie zatrzymać. A ja ciągle wlokłam się gdzieś nogami warcząc niczym wilk. Powtórzył kilka razy poprzednie zawołanie, powtórzył kilkakrotnie moje imię, aż nagle zatrzymałam się. Tak po prostu stanęłam w miejscu. Zayn natychmiast znalazł się obok mnie, oplótł rękoma moje ramiona i przycisnął mnie do siebie. Nastąpiła erupcja ( nie erekcja, erupcja - niektórym może się to pomylić). Łzy wypływały z moich oczu, jak woda z dziurawego basenu. Szlochałam, zanosiłam się płaczem, wciąż powtarzając jedne i te same zdania: On nie żyje. Nie żyje Zayn. On nie żyje.
     A kto?! Mój kochany tatuś...

***
Wasza, starająca się podbić Hollywood, Ollie musiała pogodzić się z porażką na przeglądzie inscenizacji Bożonarodzeniowych, więc na ostatnie dwa dni zaszyła się pod kołderką wraz z kilkoma podręcznikami i topiła smutki w słodyczach z paczki. Ale depresja minęła w raz roztopienie się śniegu (co mnie w ogóle nie cieszy) i wróciłam do pisania. W dodatku przez weekend nie miałam internetu - i tak jest dobrze, miał wrócić dopiero czternastego stycznia.
Ostatnie dni tego roku i pierwsze następnego spędzę z rodzinką w górach. Postaram się pożyczyć internet od dziadków, aby być z Wami i z całym światem w kontakcie.
Dzisiaj się dowiedziałam, że kolega, który wylosował mnie do kupowania prezentu, chce mi kupić książkę o One Direction. Jejku, mam wspaniałego kumpla, prawda?! W dodatku odkryłam trzy osóbki w mojej klasie (w tym dwóch chłopaków), które ostatnimi czasy zachwycają się Live While We're Young, a dzisiaj dałam mojemu koledze piękne kazanie na temat tolerancji. Święta zmieniają człowieka.
Jejku! Nie mogę uwierzyć, że już grudzień! A zaczynam pisać we wrześniu... I tyle wytrzymałam? Chce zjeść krokieta. I ogórki naturalnie też :)
Troszkę długie to moje przemówienie wyszło;/ Ale skoro to czytacz to wiedz, że kimkolwiek jesteś - KOCHAM CIĘ ZACNY CZŁOWIEKU!!!

środa, 12 grudnia 2012

Rozdział 22

     Cholerne słońce! Jakie ono ma tupet, że jest tak gorące i tak daleko ode mnie! Chciałabym je strącić z nieba, oblać wodą, za każdym razem, gdy świeci kiedy nie powinno. Razi swoim głupkowatym blaskiem, dołuje... Debilna, wielka kula gazów.  Zawsze rano zadaję sobie to samo pytanie: "Dlaczego ono świeci?" Dlaczego świeci, gdy mam zły humor i za nic w świecie nie chcę go oglądać? Zasłaniam żaluzje. To nic nie daje. Pojedyncze promyki i tak przesmykną się przez szparki. Wciąż będą wpadać mi prosto w oczy, wciąż będą mi przypominać, że obok śpi Zayn. Śmieje się ze mnie takim dziecięcym śmiechem, niczym to słoneczko z teletubisiów. Chichra się i chichra z tych biednych teletubisiów za każdym razem, gdy zrobią jakąś głupotę. Tak samo teraz ma ubaw ze mnie.
     Niedługo pobudka. Wstajemy, ubieramy się, jemy śniadanie i ruszamy do Londynu. A ja stoję przy oknie w kuchni, a obok mnie Spencer. Stoimy tak i pijemy kawę, żadne z nas nic nie mówi. Wtem przed moimi oczami pojawia się pewien zeszyt. Zielona okładka, cztery narysowane kotki... Może on przemówi ci do rozumu. - podał mi brulion, odstawił kubek do zlewu. O co ci chodzi Spenc? - odwróciłam się w jego stronę. Pokiwał głową z dezaprobatą. Może rodzice kupili tę szopkę, ale ja nadal uważam, że jesteś nieodpowiedzialną gówniarą. - spuściłam wzrok. Chodziło mu o wczorajszą akcję. - A on... - przerwał wykrzywiając się z obrazą. Nie obrażaj go. - warknęłam nieco głośniej. Najgorsze co mogłam w tej sytuacji zrobić. Jeszcze go bronisz Cam? Po tym, jak zniszczył twoje życie?! - krzyknął tak donośnie, że wszystkie ściany zatrzęsły się, a sople pospadały wraz ze śniegiem z dachu. Tupnęłam nogą, jak mała dziewczynka i ściskając zielony zeszyt w ręce podreptałam wściekła na piętro.
     Wyświetlacz telefonu rozświetlał ciemne pomieszczenie. Omijając skrzypiące panele, dotarłam do komody, na której się znajdował. George? Znów o mnie myślisz, myślałeś? Środkowy, biały przycisk, klawisz funkcyjny, klawiatura odblokowana. Dwa kliki i wiadomość otwarta. Malik przekręca się z dziwnym stękiem na drugi bok, mamrocze coś pod nosem, znów przewraca. Maca kołdrę. Przyglądam się temu przedstawieniu. Nagle zrywa się z pościeli. Patrzy na mnie dużymi, jakby naćpanymi oczami. Rozkładam pytająco ręce. Przeczesuję ręką włosy, wzdycha co moment. Podchodzę do łóżka, podaję mu telefon. Przeciera oczy, czyta. Czytałam ten chory regulamin, więc...  - zaczynam i siadam obok niego. Westchnął. Przymknęłam oczy na ten czas. Lubię, gdy wzdycha. Nie lubię go, wiesz? - pyta oddając mi komórkę. Spencer'a też. - zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam głową. Zmarszczył czoło. Słońce wemknęło się wprost na jego twarz. Proszę cię. - macham ręką. - Nie wmówisz mi, że pies stracił łapę sam z siebie. Nie odpowiada. Traktuję ciszę jako odpowiedź. Kładę się na poduszce, on robi to samo. Milczymy razem.



     Drzewa, drzewa, drzewa pole, drzewa, drzewa, pole, pole, drzewa... A może to nie tak? Może jechaliśmy za szybko? Cały obraz zlewał się w poziome linie, tylko kolory zdradzały co mogło znajdować się na zewnątrz. Zamknęłam oczy dosłownie na chwilę. W głowie mi się zakręciło, pisnęły przeraźliwie opony, Nemi znów wypadła grzechotka, on przeklął. Wylądowaliśmy w rowie. W tedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale gdy Zayn zaczynał przeklinać w różnych językach nie wróżyło to dobrze. Wyszliśmy z samochodu. Chłopak wciąż krążył wokół pojazdu, cmokał, wzdychał. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać. Co cię tak śmieszy? - spytał przez zaciśnięte zęby. Mógłbyś zadzwonić po pomoc, a nie stać tu, jak dupa wołowa. - odparłam i wydobyłam z kieszeni telefon, który ponownie tego dnia powędrował w jego ręce. Dobrze że go złapał.
     Jakie tajemnice skrywał sobie zielony zeszyt w kotki? Właściwie żadne. W końcu słowa innych są dla każdego. Powiedzenia, przysłowia, cytaty... Calutkie dziewięćdziesiąt sześć stron. Pewnego razu na kartce pojawił się fragment Dezyderaty Max'a Ehrmann'a. Ogólnie słowo Dezyderata z łaciny znaczy coś co pożądane, upragnione, potrzebne... I tak siedząc sobie wieczorem na łóżku czytałam, co takiego jest przez ludzi pożądane.
"Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczuć. Nie bądź cyniczny wobec miłości, ona w obliczu oschłości i rozczarowań jest wieczna jak trawa. [...]"
      Nienawidzę, gdy Spencer ma rację. Wiedział kiedy wcisnąć mi w łapy ten piekielny zeszyt. I już nic nie jest w stanie mnie uspokoić. Ni suszone kwiaty w wazonie, ni chińska róża, ni firanka... Jest jeszcze Noemi, ale ona już od dawna chrapie.


***
Nienawidzę tego tygodnia! Dwie kartkówki z matematyki, kartkówka z fizyki, sprawdzian z fizyki, dwie kartkówki z polskiego... A przede mną jeszcze historia, chemia, polski(znów)... A stopnie trzeba poprawiać, niestety. Czwóry nie obronią się same.
Obserwatorzy przybywają. ^^ Liczę na Was Ogóreczki!

piątek, 7 grudnia 2012

Rozdział 21

     Każdy ma tajemnice. Większe, mniejsze. I oczywiście mam je i ja. Nie przyznałam się rodzicom kto jest ojcem Noemi. Znaczy, powiedziałam, że nie wiem. Byłam pijana i nie wiem. Jeszcze narobili by mi większych kłopotów, większego wstydu. Zachowałam tę informację tylko dla siebie, aż do... No wiadomo. I akurat tego dnia, dwudziestego piątego grudnia musiało się wszystko wydać!
     Ostry wiatr uderzał o moje dłonie, gdy kierując się w stronę parkingu włączałam telefon. Momentalnie na wyświetlaczu ukazała się wiadomość iż ktoś próbował się ze mną skontaktować. Louis. Jedźcie sami, ja się przejdę. - bąknęłam do mijających mnie rodziców, a sama przystanęłam na chodniku zapatrzona w wyświetlacz komórki. Oddzwoniłam. Zaczęła się rozmowa. Lou dziękował za życzenia i takie tam bzdety, paplał coś o świętach i pytał ja u nas. Odparłam, że dobrze, ale mogło być lepiej. Z resztą czego mogłam się spodziewać? I wtem w świetle latarni ukazała się postać wysokiego mężczyzny opatulonego czarnym płaszczem. Podniósł głowę, a mi serce podeszło do gardła. Szybko zakończyłam rozmowę z Louis'em. Nie ma mowy o spacerze w taki mróz, a na dodatek sama, gdy jest już ciemno. - powiedział zbliżając się do mnie. Westchnęłam, z ust buchnęły ciemno-białe obłoczki. Wyciągnął ku mnie rękę. Dużą, męską, szorstką dłoń, na której dostrzegłam złotą obrączkę. I naglę zrobiło mi się potwornie wstyd, bo ja swojej na sobie nie miałam. Spojrzałam na niego zaintrygowana. Patrzył na mnie prosząco, jakby chciał mnie zachęcić tymi błyszczącymi oczami do chwycenia swojej ręki. To zrobiłam, a on ścisnął moje palce. Jesteś przemarznięta i chcesz jeszcze siedzieć na dworze. - mruknął. Przygryzłam wargę. Nie powinnam tego robić, popękają mi usta. Taka już jestem. - odparłam cicho. Wiatr znów zawiał, rozwiewając na wszystkie strony spadające śnieżynki. Zatrzymałam się gwałtownie, bo jedna z nich utknęła gdzieś obok mojego oka, a ja odruchowo chciałam potrzeć powieki. Wyszło na to, że niechcący pociągnęłam nieświadomego niczego Zayn'a na ziemię. Runął, jak długi, a ja tuż po nim. I leżałam na nim śmiejąc się z własnej głupoty. A jemu zimny chodnik mroził tyłek.
     Przed drzwiami utworzyła się mała kałuża. Woda skapywała z dwóch czarnych płaszczy uwieszonych na ścianie. Mokre ślady stóp, a raczej skarpetek, znaczyły drogę do kuchnie, gdzie cała rodzina zebrała się po naszym przyjściu. Spencer chwalił się dumny, jak to profesjonalnie uśpił Noemi, a tata siedział pochylony nad starą figurką psa i wciąż wtrącał swoje uwagi na temat tego, kto wczoraj w nocy zrzucił go z komody. Otóż owy piesek stracił przednią łapę. Aż nagle moja matka palnęła: Nie przeszkadza ci Zayn, że wychowujesz obce dziecko? - zamarłam ja, zamarł on, zamarł Spenc i ojciec. Spojrzałam przestraszona na Malik'a. Ten zmarszczył czoło, uchylił buzię tak, jakby chciał coś powiedzieć i wpatrywał się ze zdziwieniem na moją mamę. To się nie dzieje naprawdę! Ale Noemi jest moim dzieckiem. - odpowiedział ze spokojem. Bardzo wymuszonym spokojem. Szurnęło krzesło pode mną, a zaraz potem wybiegałam z kuchni przepraszając. Wpadłam do korytarza. W mgnieniu oka wcisnęłam kozaki na stopy. Gdzieś z głębi domu słychać szumy i odsuwane krzesła. Chwyciłam w rękę płaszcz i wyszłam z domu.


     Morze zimą jest prawie takie same, jak latem. Prawie, bo w Grudniu nikt się w nim nie kąpie. W ogóle, zimą rzadko kto tu zagląda. Oprócz mnie. Metalowa barierka oddzielała chodnik i pas zieleni, za którym znajdował się już drobny piasek. Oczywiście teraz wszystko przykryte jest śniegiem, prawda? Trzęsłam się z zimna, za strachu... Jak zeszłej nocy. Kręcę się już tu półtorej godziny. Marne półtorej godziny spędzone na kręceniu się w kółko i ścieraniu łez zanim zamarzłyby na moich policzkach. I w jednej chwili ciepło uderza prawą dłoń. Obracam się wbrew własnej woli. Ciepło bucha na lewym ramieniu. Oczy napotykają znajome oczy. W uszach rozbrzmiewa znajomy głos. Jesteś normalna? - krzyczy. - Nie rób tak nigdy więcej, Cam! - chcę aby przestał się drzeć. Chcę, aby powiedział mi to Zayn, ale nie... Spencer wciąż krzyczy. Wyzywa. Ja stoję i patrzę, nie kontaktuję. To nie Spenc miał tu być, tylko on. Musimy porozmawiać. - słyszę obok. Odwracam głowę. Moje życzenie się spełnia. Brat puszcza mnie i odchodzi, nawet nie wiem gdzie. Ważniejsze są błyszczące spojówki, splecione dłonie. Przepraszam. - szepłam. Tylko na tyle mnie stać. Nic więcej nie przeciska się przez gardło. Jest ściśnięte, zmarznięte... A on jakby nigdy nic, pochyla się nade mną, jak dorosły nad małym dzieckiem, zbliża się. Jest całkiem blisko. Oddechy krzyżują się, obłoczki zataczają wspólne kręgi. I już czekam, jestem gotowa, wiem co się stanie. Rozmowa poczeka. - mówi jeszcze i całuje. On mnie, ja jego, a nasze głowy obsypuje biały śnieżek.

***
Ode mnie na dobry początek weekendu. ;) A teraz składamy rączki i modlimy się, aby moja kochana mamusia zawiozła mnie do sklepu, bo ja chcę do empika, bo ja chce TMH! Dziękuję!
Dostałam rolę Gargamela w szkolnym przedstawieniu. Super...
Całuję!
Ps. Nareszcie spadł śnieg!

wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział 20

          Za oknem śnieżyca. Wiatr świszczy między belkami na poddaszu. Okno nadal rozszczelnione, chłód wpada i tu. Do mojego małego pokoiku, gdzie na swoim ukochanym łóżeczku trzęsę się z zimna, mimo trzech koców i kołdry okrywającej moje ciało.  A może ja wcale nie drżę z zimna? Może to przez krzyki z parteru? Spencer przyjechał. W końcu dotarł bezpiecznie do domu, a ojciec zamiast docenić to, że biedak tłukł się tu przez całą noc, jeszcze się z nim kłóci o jakieś głupoty. Dobrze, że mama tam jeszcze nie wparowała.
     Noemi śpi. Jak to wspaniale, że awantura jej nie obudziła. Czasami zdaje mi się, że ona budzi się tylko w tedy, gdy ja tego potrzebuję. Gdy znajdę się w jakiejś niekomfortowej sytuacji lub potrzebuję przestać się nad sobą użalać, wziąć w garść i zająć się prawdziwym życiem. To ona chyba tak na prawdę trzyma mnie przy życiu. Chroni przed całkowitym zwariowaniem. A ja bardzo chciałabym ochronić ją przed całym złe tego świata. Aby nie musiała przeżywać tego samego, co teraz ja.
     Głośny huk z dołu sprawił, że moim ciałem wstrząsnęło. Materac ugiął się gwałtownie, a pościel zaszuszczała. Cichy pisk umknął z gardła, oddech przyśpieszył. Co oni tam wyrabiają do jasnej cholery?! Dlaczego matka nie poustawiała ich jeszcze do pionu i nie zagoniła do łóżek? Dlaczego tu jest tak zimno? Co się tam dzieje? - mruknęło coś cicho w okolicy mojego prawego ucha. I znów to samo. Wstrząs, krzyk, oddech. Nie bój się, to tylko ja. - otuliło chwilowym ciepłem bok. Jakaś ręka przygarnęła mnie do drugiego ciała. Objęła brzuch, głowę zwiesiła na chudym ramieniu. Odebrała mi dech. Tak po prostu odebrała dostęp do powietrza, mimo że nos wystawał zza kołdry i mógł spokojnie pobierać tlen. Ale nie! Ta głupia ręka, ta głupia głowa, te głupie nogi wplątane w moje! Śpij już, śpij. Musisz jutro ładnie wyglądać na zdjęciu. - jeszcze ostatnie słowa przed pierwszym chrapnięciem.
     Chciałam ramion, które dawały ciepło i bezpieczeństwo. A mi dalej było zimno, a na dole wciąż szalało i na zewnątrz było nieciekawie...



     Godzina siódma siedem. Alfabet dla przypomnienia. G. G jak George. Czyżby George, ten George, któremu narobiłam niezłych kłopotów myślał teraz o mnie? O osóbce, przez która prawie rozwiódł się z żoną, a która zawdzięcza mu kilka rólek i poznanie pewnego bruneta, a w wyniku tego spotkania dziecko? Możliwe...
     Mruknięcie, jeszcze jedno. Głośny mlask, stuk plastikowych kuleczek, płacz. Westchnęłam głośno. Uwolniłam się od tej nieszczęsnej ręki, zrzuciłam z siebie kołdrę i ledwo żywa podreptałam do łóżeczka. Turystycznego rzecz jasna! Które wczoraj rozkładałam sama, gdy szanowny pan Malik brał prysznic. Moja słodka kruszynka roześmiała się na mój widok. Uniosła rączki ku górze. Podniosłam ją i przytuliłam. Usiadłyśmy na łóżku. I jak to z nami bywa - zezłościłyśmy pana Malika.
      To jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień? - zagadał Zayn, gdy już przestał mamrotać pod nosem wściekły, że go obudziłyśmy. Wigilijny obiad, a potem do kościoła. - odparłam podnosząc z podłogi grzechotkę. A Noemi też? - spytał. Co go nagle obchodzi Noemi?!  Nie. Spencer z nią zostanie. On nie chodzi do kościoła. - kolejna zabawka upadła z brzękiem na ziemię. Nie lubi? - zaśmiałam się. Może i lubi... Przepraszam, lubił! Ale po prostu... Nie może.
     Sztuczne uśmiechy - są! Sztuczna miłość - jest! Sztuczna choinka - jest! I tak wszystko ukryją odświętne ubrania. No prawie. Mama zadawała trudne pytania, tata siedział naburmuszony, Spenc nic nie jadł, Noemi wciąż zrzucała grzechotkę na panele, a Zayn wciąż ją podnosił. Od razu było widać, że każdy z nas ma coś do ukrycia. Ani pudding, ani Mince Pies według przepisu babci, nie były w stanie poprawić panującej atmosfery. Aż się doczekałam. Rodzice wstali oznajmiając, że czas iść na mszę. Za wszelką cenę starałam się ukryć uśmiech, chcący wkraść się na moją twarz. Posadziłam Nemi na kolanach Spencer'a i szepnęłam mu na ucho, aby się nie pozabijali. Bo wiecie, z takimi dwoma charakterami bomba jądrowa to, jak kapiszony...



***
Przyjechałam ledwo żywa, spałam cały dzień, a dzisiaj postanowiłam wreszcie o sobie przypomnieć...
Po tym całym wyjeździe wspaniale było wejść tutaj, poczytać trochę i na nowo uwierzyć w to, że nieważne są ubrania i kawki w Starbucks'ie - mam Was i to mi wystarcza! ;) A połowę ludzi z mojej szkoły wysłałabym na obowiązkowe leczenie...
To tyle na dziś. Idę leczyć nóżki ^^