środa, 11 grudnia 2013

Rozdział 4

     Dupa, nie wolna!
     Czułem jak słabym jestem facetem, gdy puszczałem bilety... To tak, jakbym wypuścił ją z własnych rąk. Ze swoich sideł, którymi ją oplotłem i które miały zapewniać mnie, że jest bezpieczna. Uwolniłem ją, jak najgorszy myśliwy, który okazuje skruchę sarnie złapanej za nogę. Nie chciałem być najgorszym myśliwym. A jednak mięśnie rozluźniły się, a za powiekami zaczęły kręcić się łzy. Była jeszcze szansa. Jeszcze psy myśliwskie mogły dopaść ofiarę. Dałem trzy sekundy. Trzy sekundy na spuszczenie psów ze smyczy. Psów które zasmakowały już sarniny i będą ją gonić, aż ta da się zamknąć w metalowej puszcze.
     Złapałem za telefon i wybrałem numer Nialla. Chłopak mieszkał najbliżej mnie. Robiło nam to na rękę, bo kiedy była taka potrzeba przychodził, aby przez kilka godzin zająć się Noemi. Ja i Cam - przez ten czas - mogliśmy załatwić kilka spraw, czy iść gdzieś we dwoje. Odkąd urodził się Charis, Horan jeszcze sam z nim na dłuższy okres czasu nie zostawał. Tej nocy miało się to zmienić. Ciebie coś mocno boli facet - jęknął zaspany. Tego mogłem się spodziewać dzwoniąc do niego o czwartej nad ranem.  Niall tu chodzi o Cam. Pojechała na lotnisko. Nie dam jej tak łatwo uciec. - Wytłumaczyłem. Przyjdziesz do mnie na dosłownie godzinkę, aby ktoś był w domu z dziećmi. Odpowiedział mi ciszą. Stres rósł z każdą sekundą. Stres, strach, gniew. Odezwij się idioto! Będę za pięć minut stary - odparł i rozłączył się. Odetchnąłem z ulgą. Mam jakąś nikłą szansę ją dogonić. Ubrałem się w pierwsze ubrania, jakie znalazłem na swojej drodze. Na nogi wcisnąłem buty do biegania, a na głowę czarną czapkę. Raz jeszcze sprawdziłem, czy dzieci śpią i złapałem klucze do samochodu. W tym samym momencie do domu wszedł Horan. Wymieniliśmy spojrzenia. On wiedział, że mi na niej zależy i że nie cofnę się przed niczym, a ja wiedziałem że mi pomoże i będzie mnie wspierał. Znalazłem się w garażu. 
     Gdyby Cam widziała, jak pędzę po mieście, pewnie powiesiła by mnie lub znalazła inną torturę, aby mi pokazać czym to mogło się skończyć. Dla mnie zakończenie mogło być tylko jedno - dopadnięcie jej i zaciągnięcie do domu. Tam było jej miejsce. Ze mną i dziećmi.
     O tej porze ruch przed lotniskiem odrobinę zelżał. Znaczy... Parkingi były w miarę puste, lecz przed wejściem nieustannie ustawiały się taksówki. Gdy jedna partia wysadziła już swoich pasażerów, przejeżdżała kawałek dalej, a rząd kolejnych pojazdów podstawiał się na ich miejsce. Zaparkowałem na miejscu dla inwalidów. Niech ich cholera weźmie tego jednego razu. Tego jednego razu, gdy próbuję ratować swoją rodzinę i małżeństwo! W momencie, gdy chowałem kluczyki do kieszeni zobaczyłem Cam biegnącą z walizkami. Ruszyłem za nią.
     Była słabiutką kobietką. Wiedziałem że zaraz zwolni. Nie śpieszyłem się. Niech myśli że dałem jej spokój. Wszedłem za nią do terminalu. Faktycznie, przestała biec. Albo myślała że zmiesza się z tłumem. Nie ze mną takie numery. Kilka kroków dalej zalał mnie ogrom ludzi, śpieszących się na samolot, czy coś. Zaraz ją zgubię. Przyśpieszyłem kroku. Zacząłem przeciskać się między przechodniami. Nie podeszła do kas, czy innych okienek. Czyli była przygotowana. Próbowałem przypomnieć sobie co pisało na bilecie. Do której bramki musi iść? Czy musi oddać bagaże, czy dopiero potem się tym zajmą? W głowie huczały mi nieprawdopodobnie teorie. Skręciła do taśm. Podążyłem za nią. W hali rozległ się szum z mikrofonu. Chyba coś im się zepsuło. Ludzie zaczęli przytykać uszy i kląć w różnych językach. Cam rzuciła swoje bagaże na taśmę i wróciła się do bramek. Czyżby siódemka?
      Prawie znikła mi z oczu, lecz dobrze przewidziałem cel wędrówki. Zaczęła grzebać w torebce. Mężczyzna przy bramce z daleka uśmiechał się do niej serdecznie. Spojrzałem na niego spod byka. Był młody. Cammile - rzuciłem ostrzegawczo. Odwróciła się do nie, ale nie zaprzestała kroku. Przyśpieszyła. Cammile Blackburn masz się zatrzymać i wrócić ze mną do domu. Kolesiowi ze stanowiska siódmego znikł uśmiech. Chyba Cam dawała mu jakieś znaki. Wyciągnął z kieszeni srebrny kluczyk z chęcią otwarcia awaryjnie bramki. Masz wrócić! - krzyknąłem, a ona rzuciła się do biegu.{próbowałam się dowiedzieć, czy można się rzucić do biegu, ale internet i Justynka tego nie wiedzą} Nim zdążyłem zrobić dwa kroki, metalowa bramka zatrzasnęła się, a przy mnie pojawili się ochroniarze. Wrócisz słyszysz?! - krzyknąłem zanim razem z tym młodym facetem zniknęła za rogiem. Czy ci się to podoba, czy nie!
     Drzwi trzasnęły niemal tak samo jak tamta bramka. Westchnąłem i zdjąłem kurtkę, uprzednio wyciągnąwszy z jej kieszeni pomięty papierek. Kilka sekund potem przede mną pojawił się Niall, szepcząc żebym był ciszej. Co tam masz? - spytał, wskazując na to co wyciągnąłem z kurtki. Dostałem mandat za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych - odparłem. Chłopak spiorunował mnie wzrokiem.
     Chyba nigdy nie zacznę uważać Nialla  za prawdziwego mężczyznę. Wprawdzie wiem że ma zarost i co kryje w spodniach (nie wnikajmy), lecz dla mnie wciąż będzie tym krzywozębnym chłopaczyną z Mullingar. Nawet gdy założy rodzinę, na co się nie zapowiada, czy zrobi coś tak mega męskiego, na co nigdy bym się nie odważył - będzie chłopakiem. Niech się z tym pogodzi.
     Urwałbym ci głowę, ale za ładna jest - powiedział tylko i wrócił do salonu. Poszedłem za nim, usiedliśmy razem na sobie i gapiliśmy w telewizor. Wprawdzie wyłączony no ale. Co zamierzasz teraz zrobić? - spytał. Westchnąłem, przejeżdżając dłonią we włosach. Nie wiem Niall. Na początku chciałem lecieć za nią, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł. - Ucichłem. Pozwolę jej robić co chcę. Kiedyś chyba wróci? Horan zaśmiał się pod nosem. Chyba tak  - dodał.

***
Witajcie kochani!
Wiem, że nie pisałam długo i bla i bla i bla. Ale to już standardowe cnie.
Komentujcie, polecajcie, podawajcie link znajomym, kupujcie koszulki etc.
Ja tymczasem zmykam <3
(na tt będę powiadamiać jutro, gdyż dziś już nie dam rady)
Trzymajcie się, narazie, cześć!