Nadeszła ta nieszczęsna środa. Równo o dziesiątej wyruszyłam z domu. Większość kilkukilometrowej drogi przeszłam, ostatni dystans pokonałam w autobusie. Salon sukni ślubnych znajdował się w okolicy centrum. W witrynie stało kilka manekinów ubranych w przepiękne kreacje wysadzane kryształkami, poobszywane złotymi i srebrnymi nitkami. W środku nie było lepiej. Wieszaki wręcz uginały się od nadmiaru materiału zużytego do uszycia sukni. Królewski przepych zaznaczony był na każdym szczególiku. Zaczęłam zastanawiać się, jak drogie muszą być te suknie i jak ciężko ktoś musiał pracować, aby powstały. Kobieta stojąca w okolicach drzwi - prawdopodobnie kierowniczka salonu - poznała mnie od razu i z szerokim uśmiechem zapewniała, że moja suknia na pewno mi się spodoba, a przymiarka to tylko czysta formalność. Przy jej boku natychmiast pojawiła się jakaś młodsza dziewczyna - z identyfikatora wywnioskowałam, że stażystka. Kierowniczka kazała jej mieć oko na wózek z Nemi. Sama zaś gestem ręki zaprosiła mnie do następnej sali. Na samym jej środku stało ogromne lustro oprawione w złotą ramę. To przed nim stają przyszłe żony. Pewnie są uśmiechnięte od ucha do ucha i wprost nie mogą doczekać się tego upragnionego dnia. W przeciwieństwie do mnie...
Pewnie jest pani bardzo szczęśliwa, prawda? - spytała kobieta wciskając mnie w gorset. Wciągnęłam brzuch. Wtem sznurki zacisnęły się na moich plecach uniemożliwiając mi oddychanie. Kierowniczka natychmiast je poluźniła. Chwilę potem i ja stałam przed wielkim lustrem. Jednakże na mojej twarzy nie pojawił się ni cień uśmiechu. W jego miejsce wstąpiło otępienie. Analizowałam swoją sylwetkę od stóp do głów. Nie było się czego bać. Patrząc na wszystkie inne suknie znajdujące się w salonie, moja wydawała się być co najwyżej skromna. Caluteńki gorset wyszyty kryształkami w różnorakich kształtach. Dół zaś był najprostszy, jaki można było tu znaleźć. Biały, puszczony gęsto w dół tiul Była piękna. Proszę poczekać, aż założę pani welon. - kierowniczka klasnęła w ręce i zniknęła gdzieś. Z resztą to nie miało znaczenia. Miałam wyjść za mąż, a to jest moja suknia. Najpiękniejsza suknia świata...
Aby wejść do jakiegokolwiek pokoju na pierwszym piętrze trzeba było wpierw znaleźć się na korytarzu. Na jego końcu znajdowało się wielkie okno. I to właśnie na parapecie tego okna lubiłam czasami przesiadywać, gdy miałam chwilę czasu. Tak było i tego wieczora, tej pamiętnej środy. Podglądałam dwa ptaki przeskakujące z gałęzi na gałąź. Miały przy tym tyle zabawy. Śmiałam się pod nosem. Takie dwa małe stworzonka mogą lecieć sobie gdzie tylko chcą, a ja nie. Szkoda, prawda? Podobała ci się suknia? - spytał Zayn, stanąwszy u szczytu schodów. Zapomniałam na chwilę o jego istnieniu i nagle się pojawia. Przeczesałam opadającą mi na oczy grzywkę. Spojrzałam na niego. Wydawał się być zaciekawiany moją opinią, wyczekiwał jej. Dlaczego pytasz? - odparłam poruszając brwiami. Miałam dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Westchnął i podszedł do mnie drapiąc się w tył głowy. Oparł się o parapet i wpatrywał gdzieś - nie wiadomo gdzie. W jednym momencie i on i ja przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu, w dodatku w bardzo bliskiej odległości i nie kłóciliśmy się. Odwrócił się w moją stronę. Brązowe spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Wiedział, że się go bałam. Bo ja ją wybierałem. - powiedział i odszedł. A ja zszokowana patrzyłam tylko, jak stawia kolejne kroki, a potem pociąga za klamkę drzwi swojego pokoju. Zayn? - przystanął, jednak nie raczył mnie ni słowem, ni gestem. - Jest piękna. - uśmiechnęłam się, nie chcąc wyjść na niewdzięczną. Cam, ja wiem, że nie na rękę ci jest życie ze mną i nie musisz... - zaczął. Jego głos był bardzo podobny do głosu mojej matki, gdy próbowała mnie przekonać, że nie powinnam robić niektórych rzeczy. Ale ona naprawdę mi się podoba. - zapewniłam naciskając na każde słowo chcą dodać wiary swojej wypowiedzi. Chłopak spojrzał na mnie. Jakoś inaczej zdaje mi się. To prawda, jest piękna. - przycichł. - Tak, jak ty. - dodał odważniej i znikł za drzwiami sypialni.
Prawie zaliczyłam upadek z parapetu...
***
Proszę bardzo. Może uda mi się dodać coś do piątku, ale nie obiecuję! Wiem, że długi weekend i w ogóle, ale tak się składa, że przez sobotę i niedzielę będę badała Karpaty Śląskie i raczej nic nie wyskrobię. Przepraszam!
Zlitowałam się i zdradziłam imię głównej bohaterki. Cam... to na razie zdrobnienie, ale chyba domyślacie się, jak brzmi pełna wersja, prawda? To bardzo ładne imię. ;)
Trzymajcie się cieplutko!
Ps. moje uszy krwawią dosłownie, bo od trzech dni słucham Little Thing po pięć (albo i więcej) godzin.