środa, 31 października 2012

Rozdział 10

     Nadeszła ta nieszczęsna środa. Równo o dziesiątej wyruszyłam z domu. Większość kilkukilometrowej drogi przeszłam, ostatni dystans pokonałam w autobusie. Salon sukni ślubnych znajdował się w okolicy centrum. W witrynie stało kilka manekinów ubranych w przepiękne kreacje wysadzane kryształkami, poobszywane złotymi i srebrnymi nitkami. W środku nie było lepiej. Wieszaki wręcz uginały się od nadmiaru materiału zużytego do uszycia sukni. Królewski przepych zaznaczony był na każdym szczególiku. Zaczęłam zastanawiać się, jak drogie muszą być te suknie i jak ciężko ktoś musiał pracować, aby powstały. Kobieta stojąca w okolicach drzwi - prawdopodobnie kierowniczka salonu - poznała mnie od razu i z szerokim uśmiechem zapewniała, że moja suknia na pewno mi się spodoba, a przymiarka to tylko czysta formalność. Przy jej boku natychmiast pojawiła się jakaś młodsza dziewczyna - z identyfikatora wywnioskowałam, że stażystka. Kierowniczka kazała jej mieć oko na wózek z Nemi. Sama zaś gestem ręki zaprosiła mnie do następnej sali. Na samym jej środku stało ogromne lustro oprawione w złotą ramę. To przed nim stają przyszłe żony. Pewnie są uśmiechnięte od ucha do ucha i wprost nie mogą doczekać się tego upragnionego dnia. W przeciwieństwie do mnie...
Pewnie jest pani bardzo szczęśliwa, prawda? - spytała kobieta wciskając mnie w gorset. Wciągnęłam brzuch. Wtem sznurki zacisnęły się na moich plecach uniemożliwiając mi oddychanie. Kierowniczka natychmiast je poluźniła. Chwilę potem i ja stałam przed wielkim lustrem. Jednakże na mojej twarzy nie pojawił się ni cień uśmiechu. W jego miejsce wstąpiło otępienie. Analizowałam swoją sylwetkę od stóp do głów. Nie było się czego bać. Patrząc na wszystkie inne suknie znajdujące się w salonie, moja wydawała się być co najwyżej skromna. Caluteńki gorset wyszyty kryształkami w różnorakich kształtach. Dół zaś był najprostszy, jaki można było tu znaleźć. Biały, puszczony gęsto w dół tiul Była piękna. Proszę poczekać, aż założę pani welon. - kierowniczka klasnęła w ręce i zniknęła gdzieś. Z resztą to nie miało znaczenia. Miałam wyjść za mąż, a to jest moja suknia. Najpiękniejsza suknia świata...


     Aby wejść do jakiegokolwiek pokoju na pierwszym piętrze trzeba było wpierw znaleźć się na korytarzu. Na jego końcu znajdowało się wielkie okno. I to właśnie na parapecie tego okna lubiłam czasami przesiadywać, gdy miałam chwilę czasu. Tak było i tego wieczora, tej pamiętnej środy. Podglądałam dwa ptaki przeskakujące z gałęzi na gałąź. Miały przy tym tyle zabawy. Śmiałam się pod nosem. Takie dwa małe stworzonka mogą lecieć sobie gdzie tylko chcą, a ja nie. Szkoda, prawda? Podobała ci się suknia? - spytał Zayn, stanąwszy u szczytu schodów. Zapomniałam na chwilę o jego istnieniu i nagle się pojawia. Przeczesałam opadającą mi na oczy grzywkę. Spojrzałam na niego. Wydawał się być zaciekawiany moją opinią, wyczekiwał jej. Dlaczego pytasz? - odparłam poruszając brwiami. Miałam dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Westchnął i podszedł do mnie drapiąc się w tył głowy. Oparł się o parapet i wpatrywał gdzieś - nie wiadomo gdzie. W jednym momencie i on i ja przebywaliśmy w tym samym pomieszczeniu, w dodatku w bardzo bliskiej odległości i nie kłóciliśmy się. Odwrócił się w moją stronę. Brązowe spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Wiedział, że się go bałam. Bo ja ją wybierałem. - powiedział i odszedł. A ja zszokowana patrzyłam tylko, jak stawia kolejne kroki, a potem pociąga za klamkę drzwi swojego pokoju. Zayn? - przystanął, jednak nie raczył mnie ni słowem, ni gestem. - Jest piękna. - uśmiechnęłam się, nie chcąc wyjść na niewdzięczną. Cam, ja wiem, że nie na rękę ci jest życie ze mną i nie musisz... - zaczął. Jego głos był bardzo podobny do głosu mojej matki, gdy próbowała mnie przekonać, że nie powinnam robić niektórych rzeczy. Ale ona naprawdę mi się podoba. - zapewniłam naciskając na każde słowo chcą dodać wiary swojej wypowiedzi. Chłopak spojrzał na mnie. Jakoś inaczej zdaje mi się. To prawda, jest piękna. - przycichł. - Tak, jak ty. - dodał odważniej i znikł za drzwiami sypialni.
     Prawie zaliczyłam upadek z parapetu...

***
Proszę bardzo. Może uda mi się dodać coś do piątku, ale nie obiecuję! Wiem, że długi weekend i w ogóle, ale tak się składa, że przez sobotę i niedzielę będę badała Karpaty Śląskie i raczej nic nie wyskrobię. Przepraszam!
Zlitowałam się i zdradziłam imię głównej bohaterki. Cam... to na razie zdrobnienie, ale chyba domyślacie się, jak brzmi pełna wersja, prawda? To bardzo ładne imię. ;)
Trzymajcie się cieplutko!
Ps. moje uszy krwawią dosłownie, bo od trzech dni słucham Little Thing po pięć (albo i więcej) godzin.

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 9

     Firanka zajęła już swoje miejsce. Wprawdzie jej lata świetności przypadają gdzieś na lata 80'te, lecz dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia. Ważne,  że wisi na karniszu i choć w połowie przypomina mi dom pani Margaret, mój dom rodzinny. Identycznie, jak susz z astrów.
     Moja mama była typową gospodynią. Zajmowała się mną i starszym bratem. Robiła najlepszy pudding na świecie, a co sobotę w całym domu pachniało korzennymi ciastkami. Prała, prasowała, odkurzała, zmywała... Była prawdziwą gospodynią domową. Znała wszystkich i wszyscy znali ją. Udzielała się społecznie. Kobieta idealna - zawsze w cieniu swego męża. Tata prowadził kilka sklepów z artykułami wędkarskimi, siedział w miejscowej polityce, miał jakieś tam wpływy. I to w gruncie rzeczy wszystko co robił. Jeśli mama była wspaniałą mamą to on musiał być okropnym ojcem. Nigdy się nami specjalnie nie interesował. Chyba, że coś przeskrobaliśmy. W takim wypadku jako pierwszy pojawiał się w szkole. Jak dla mnie mógł nie istnieć...



     Nietypowy gość zawitał rankiem w kuchni. Szłam akurat odnieść pustą butelkę, gdy moje oczy ujrzały blondyna siedzącego przy stole razem z Malikiem. Minę miał raczej niemrawą, ale tym razem chyba nie chciał wydłubać mi oczu. Zakryłam twarz włosami i szybko przemknęłam przez pomieszczenie załatwiając to co musiałam. Zbliżałam się już do schodów, wtem usłyszałam za sobą znajomy, męski głos. Ja wiem, że miałem cię uprzedzać o... - jego głos był jakby smutny. Nieważne to twój przyjaciel, prawda? - odparłam pośpiesznie wspinając się na kolejne stopnie. Starałam się mówić jak najbardziej przyjaźnie, tak by nie odebrał niczego źle. Wychodzisz gdzieś dziś? - spytał. Zatrzymałam się w połowie drogi i odwróciłam w jego stronę. Przypatrywał się mi z zupełną obojętnością na twarzy. Jak co dzień. - odpowiedziałam półszeptem, a kąciki moich ust lekko się podniosły. Skarciłam się w duchu. Co ja wyrabiam? I pewnie stalibyśmy tak i patrzyli na siebie, gdyby z góry nie rozległ się płacz, a w kuchni nie zaszurało krzesło. Ruszyliśmy każdy w swoją stronę.
      Sierpień się kończy. Jak się okazało - przygotowania do ślubu też. Zawsze marzyłam, że to ja będę w tym uczestniczyć razem z wybrankiem serca. Wybierzemy sale, świadków, zaproszenia i inne takie weselne sprawy. A okazuje się, że nie musiałam robić zupełnie nic, bo cała uroczystość jest już z góry zaplanowana. W środę mam zgłosić się na przymiarkę sukni. Nawet jej nie pozwolą mi wybrać. Jestem ciekawa co w kościele zrobię z Noemi. Będę ją miała na rękach, jak dotychczas? Mam ją komuś oddać?
     Wymarzyłam sobie normalne życie. Z normalnym mężczyzną u boku, normalnym domu, z normalnymi obowiązkami i problemami. Oczywiście nie miałam nic przeciwko rozwijaniu tej mojej karierki, ale w między czasie chciałam skończyć studia, wziąć ślub, mieć dzieci, kupić mały domek z czerwonej cegły i mieć warzywny ogródek. Niestety, moja głupota i nieodpowiedzialność i Malik (w pewnym sensie) sprawił, że moje plany legły w gruzach. Chodź, jak się teraz tak zastanawiam to tej dom mógłby też być obrośnięty bluszczem. Takie przytulne rodzinne gniazdko, a nie ta surowa willa.
***
Ocieplamy trochę wizerunek Malika. On tak: raz jest dziwnie miły, innym razem obleśnie i nie do zniesienia. Strasznie on zmienny! Zupełnie, jak baba! No dobrze...
Kolejny rozdział postaram się napisać w dni wolne (Czwartek, Piątek). Niestety, weekend odpada. Będę się włóczyć po Beskidach:) Jest jednak plus - jadę pociągiem! Lubię pociągi!
I jakby co - lubię długie, wyczerpujące komentarze, które mogą mi bardzo pomóc i naprowadzić na dobry tor w dalszym pisaniu!

czwartek, 25 października 2012

Rozdział 8

     Odwiedziłam dzisiaj panią Margaret. Gdy tylko przekroczyłam próg jej domu rzuciła mi się na szyje za łzami szczęścia w oczach. Szybko zmieniły się w łzy smutku. Myślała, że wracam, że znów będę tam mieszkać. Specjalnie zostawiła mój pokój wolny wiedząc, że kiedyś wrócę. Pani Margaret - gdyby ona tylko wiedziała, jak bardzo chciałabym znów budzić się i zasypiać w sypialni z tapetą w lilie. Aby mieć starą koronkową firankę i doniczkę z chińską różą na parapecie... Rozmawiałyśmy na różne tematy. Nie chciałam jej mówić o tym, jak źle czuję się w nowym otoczeniu, dlatego kłamałam, że wszystko jest dobrze poza jednym... Nie mam w oknie firanki, ani doniczki z chińską różą. A dla wszystkich byłych i obecnych mieszkanek domu samotnej matki pani Margaret to - najgorsza kara.
     Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa, jak po powrocie od pani Margaret. Emanowałam czystym szczęściem w najszlachetniejszej postaci. Pierwszy raz od wyprowadzki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi wejściowe. Zdjęłam buty i wyciągnęłam Noemi z wózka. W drugiej ręce ściskałam reklamówkę z białą firanką, a między palcami bukiet suszonych astrów. Zayn! Mam pytanie! - krzyknęłam na wejściu. Weszłam do salonu - pusto. Skierowałam się do kuchni. Mój uśmiech zbladł z prędkością światła. Stał półnagi przy jakiejś rudej dziewczynie, karmiąc ją wiśniami. Spojrzał na mnie zaciekawiony nie przestając poprzedniej czynności. Przeprosiłam zawstydzona i tuląc mocniej córeczkę pognałam na górę. Reklamówka wylądowała gdzieś w kącie, bukiet leżał na biurku, Nemi w łóżeczku. A ja wciśnięta we wnękę między łóżkiem, a ścianą - płakałam.


     Nie wiem, dlaczego to zrobiłam? Dlaczego zareagowałam w taki sposób? Schowałam głowę między kolana i szlochałam coraz głośniej, aby nie słyszeć odgłosów z sąsiedniego pokoju. Dławiłam się śliną, czasem na moje suche usta spływała łza. Słodko gorzka, jak moje życie. Słodko gorzkie z drobną nutą zakurzonej firany i chińskiej róży.
     Ruda dziewczyna imieniem Cassidy - sugerując się po krzykach z sypialni - poszła sobie gdzieś po ósmej. Mogłam w tedy opuścić swój pokój nie musząc na nich patrzeć. W dodatku przyszła pora karmienia Noemi. Zeszłyśmy na parter. Wciąż paradował w samych bokserkach. Minęłam go pośpiesznie po drodze wyciągając mu z buzi papierosa. Wrzuciłam go do zlewu i zalałam zimną wodą. No przepraszam no! - krzyknął siadając przy stole. Nie uważasz, że zbyt często się przepraszamy? - spytałam trzaskając drzwiami lodówki. Westchnął. Wyciągnęłam ze zmywarki czysty garnek i postawiłam go na kuchence. Przecież tak naprawdę nie jesteśmy razem. - powiedział stukając palcami i biały blat stolika. Odkręciłam butelkę i zaczęłam wlewać mleko do garnka. Owszem. Z tym się zgodzę. - odparłam łagodnie. Chłopak zaśmiał się. Odłożyłam mleko do lodówki i ponownie trzasnęłam drzwiami. Jaki ty jesteś głupi! - krzyknęłam nagle śmiejąc się. Czyżbym się czegoś naćpała? Może moje łzy mi tak zaszkodziły? Podeszłam do niego. Patrzył się wystraszony na małą. Może myślał, że mu ją dam? Niedoczekanie. Odkręć. - rozkazałam podając mu butelkę na mleko. Zrobił co mu kazałam. Nastała cisza przerywana stukaniem łyżeczki o ściany garnka. Dlaczego? Dlaczego jestem głupi? - spytał wstając i podszedł do aneksu. Zdjęłam mleko z gazu i wlałam do butelki. Następnie podałam mu ją. Tym razem bez zbędnych próśb i ceregieli zakręcił ją. Przyglądałam się mu z cwaniackim uśmiechem. Powiedź mi... - zaczęłam jak zawodowa flirciara - Jak duża będzie twoja rodzina, co? A może stworzysz taki zajebisty poligamiczny związek? Ja, Cassidy, ta blondyna, która była tu w poniedziałek i murzynka z soboty? A dookoła gromadka biegających dzieciaczków, co? - chwyciłam butelkę do ręki i ruszyłam ku wyjściu. Gdy już miałam zniknąć za rogiem odwróciłam się jeszcze i dodałam: Uprzedź mnie od razu, czy jutro też ktoś cię odwiedzi. Wolałabym Wam nie przeszkadzać...

***
Mam dzisiaj dobry humor, więc premierę ósmej części przełożyłam na dzisiaj;)
Marudziliście, że krótkie rozdziały, sranie w banie i hortensje, więc ten jest dłuższy! Jest, ja to widzę! W dodatku wiecie o bohaterach więcej, niż ja! Znaczy, że moje umiejętności czytania ze zrozumieniem są ma bardzo, ale to bardzo niskim poziomie. Czyżby wychowawczyni w podstawówce naciągała mi oceny? ;/
Podtrzymuję prośbę o szczerych opiniach. Naprawę, lepiej się piszę, gdy wiem co Wam się podoba, jaki wątek powinnam bardziej rozwinąć. Również, gdy zaczniecie mi wytykać błędy... Każda pomoc się przyda ;) 
Całuję, przytulam i głaskam po główkach

poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 7

     Minął tydzień. Najgorszy tydzień mojego życia. Nie odezwaliśmy się do siebie, ani słowem od incydentu z jego przyjaciółmi. Mijaliśmy się obojętni wobec siebie, zajęci swoimi sprawami. Postanowiłam znaleźć pracę. Nemi może iść do żłobka lub ja mogę pracować w domu. Muszę coś ze sobą zrobić, bo oszaleję! Ten dom, ta ulica! To wszystko mnie przytłacza! A jeszcze kilka tygodni temu wierzyłam, że mogę zrobić wszystko co chcę, spełnić swoje marzenia, że świat stoi przede mną otworem! A teraz? Czuję się, jak ptak w złotej klatce. Zamknięta na kluczyk, ubezwłasnowolniona. Internet huczy od moich zdjęć podczas spacerów. Tego mi jeszcze nie zabronili, ale czuję, że lada chwila to nastąpi. A on? Przygotowuje się do trasy koncertowej, udziela wywiadów. O mnie... Manager kazał mu wmawiać, że jesteśmy ze sobą już od roku. Że Noemi jest naszą córeczką, którą kochamy nad życie i na jesień planujemy ślub. A prawda była zupełnie inna. Co rusz natykam się pozostawione przez jego koleżanki szminki, karteczki, części bielizny i zastanawiam się, ile na świecie jest takich dziewczyn jak ja? Ile dzieci ma lub dopiero będzie miał Malik.


     Dzisiaj, podczas pierwszej próby nakarmienia Nemi kaszką z bananami, położył na stole obok mnie białą teczkę. Identyczną do tej, którą oddałam mu przed dwoma tygodniami. Poza jednym istotnym szczegółem. Zayn Malik - widniał tytuł. Rzucił tylko krótkie Przepraszam i trzymając się za głowę wyszedł gdzieś. Skończyłam wpychać małej do buzi kolejne łyżeczki posiłku. Umyłam jej buźkę i rączki, a następnie przeniosłam się w wraz z nią do naszej sypialni. Położyłyśmy się na łóżku, a pomiędzy nami ta nieszczęsna biała teczka.
     Dlaczego miałabym kłamać? Dobrze znałam wyniki testu i byłam pewna swego na sto procent, dlatego nie bałam się otworzyć teczki. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Dlatego mnie przepraszał. Nie wierzył mi. Do teraz...
     Wieczorem tego samego dnia przygotowywałam kolacje dla siebie. W pewnym momencie do kuchni wszedł Zayn. Początkowo stał w jednym miejscu przypatrując się temu co robię, a potem podszedł do lodówki i zaczął w niej czegoś szukać. Nagle ciszę rozpościerającą się między nami od pewnego czasu przerwało ciche zdanie: Paul chce, abyś jechała z nami w trasę. Natychmiast mój wzrok skierowałam na chłopaka. On natomiast wpatrywał się w swoje skarpetki mieląc w rękach pomidora. Dlaczego to robisz? - spytałam, gdyż to pytanie dręczyło mnie już od początku, od rozmowy na planie teledysku. Podniósł głowę. Co robię? - odpowiedział zdziwiony. Pozwalasz managerom ingerować w twoje prywatne sprawy. - stwierdziłam. Prychnął - A ty, dlaczego się zgadzasz na to wszystko? Zastanowiłam się chwilę, uśmiechając pod nosem. Nie mam wyboru. - odparłam wzruszając ramionami. Ja też. - uśmiechnął się podrzucając pomidorem, aby następnie złapać go w dłoń i podać mi. Odprowadziłam go wzrokiem, aż znikł za ścianą. Nigdy nie zrozumiem tego człowieka...


***
Niedziela sprzyjała pisaniu... Pisałam trochę na zapas, więc na jakiś czas mam spokój, a Wy zapewnione nowe rozdziały ;)
Chciałabym wiedzieć co najbardziej intryguje Was z opowiadaniu. Co się podoba, co nie podoba, co zaskakuje... Ja się męczyłam, więc teraz wy się produkujcie.
Pozdrawiam!

sobota, 20 października 2012

Rozdział 6

     Zegar wskazywał godzinę czwartą, ale za oknem świeciło już słońce. W tym domu nawet zegarki nie działają! Co to za dom bez tykania wskazówek? Bez duszy... Tak na prawdę jest teraz grubo po ósmej. Piętnaście minut temu za bramą stanęła taksówka i zabrała ze sobą Zayn'a. Teraz mogę bezpiecznie wyjść z pokoju, nie musząc obawiać się, że go spotkam. Pod łóżkiem wciąż leży walizka. Nierozpakowana. Leży tam sobie i czeka na sprzyjające okoliczności. Będę uciekać?
     Po domu chodziłam powoli, na palcach. Bałam się, że cokolwiek zniszczę, uszkodzę. Z każdym kubkiem, talerzykiem obchodziłam się, jak z największym skarbem. Dziesięć minut zastanawiałam się, czy mogę wziąć coś z lodówki. Dziewczyno! Opanuj się, to teraz twój dom! Przygotowałam butelkę z mlekiem dla Nemi. I...
     Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Zawsze miałam tyle rzeczy do zrobienia, a teraz nic. Mogę usiąść i nic nie robić. Spakowałam do torby najpotrzebniejsze przedmioty, położyłam małą do wózka i ruszyłyśmy zwiedzić okolicę. Krążyłyśmy tak uliczkami dookoła tego domu jakieś dwie godziny. Za wszelką cenę chciałam odwlec powrót tam, lecz ileż można? Zawróciłam...


     Zayn wrócił około szóstej wieczorem. Kręcił się trochę po domu i znów gdzieś wybył. Momentalnie, gdy drzwi wejściowe zamknęły się za nim, ja wychyliłam głowę z otchłani swojego pokoju. Ukrywam się? Na to wygląda...
     Rankiem obudziły mnie jakieś krzyki. Przyzwyczaiłam się do takich pobudek, więc od razu zajrzałam do kołyski Noemi. Jednak to nie ona była jego przyczyną. O tak wczesnej godzinie moje zmysły nie są jeszcze tak sprawne, jak za dnia, więc chwilę zajęło mi przyjęcie do wiadomości, że odgłosy i podniesione głosy pochodzą z dołu. Wymknęłam się z sypialni i po cichutku przyczaiłam się za ścianą działową antresoli. Ona tu zostanie? - spytał ktoś słyszalnie zbulwersowany. Ona cię czasem nie okłamuje? Każda dziewczyna może do ciebie przyjść i powiedzieć ci, że to jest twoje dziecko, tak? - dodał ktoś inny. Wstałam z podłogi. Złość buzowała we mnie, jak wrząca lawa w Wezuwiuszu. Teraz już nie dbając o to, czy ludzie zgromadzeni w salonie mnie słyszą, czy nie pognałam do swojego pokoju. Spod łóżka wyciągnęłam białą teczkę i wróciłam na korytarz. Przeskakując co dwa stopnie, znalazłam się na parterze. Wpatrywało się we mnie pięć par oczu, pięć par dobrze mi znanych. Czwórka wyglądała na kompletnie zdziwionych i przypatrywała mi się z ciekawością, a zarazem wrogością. Jedynie Zayn wydawał się być zażenowany zaistniałą sytuacją. Prawdopodobnie domyślał się, że wszystko słyszałam. Chcesz testów na ojcostwo, tak? Proszę! - powiedziałam twardo, a na pod ich nogami wylądowała teczka z napisem Noemi Blackburn. - Zrób z tym pożytek. Teraz twoja kolej. - dodałam krzyżując ręce na piersiach i powoli z dumnie podniesioną głowę weszłam schodami do góry.


***
Proszę bardzo, Was upragniony rozdział 6 ! Wiem, że musiałyście na niego długo czekać, ale... No wiadomo główną przeszkodą w publikacji kolejnych części jest szkoła. W tym tygodniu miałam kilka kartkówek i sprawdzianów. W dodatku rozprawkę i referat. Jeszcze się okazało, że będę organizować jaką - uwaga! - galę dla przedsiębiorców i podobno ma być z tym masa roboty. Powinnam Was uprzedzić, że teraz z tym weekendowym pisaniem też będzie krucho, bo pojawiły się dwie nowe wycieczki, na które jadę i są one właśnie w weekend, więc... Coś się wymyśli, prawda:)
Pytałyście mnie o imię głównej bohaterki. Wydaje mi się, że tym jest cała magia opowiadania, bo nie czy zauważyłyście to jest jej pamiętnik, dziennik. Trudno, więc, aby podawała tu swoje imię! Jednakże mogę Wam zdradzić, że to jasnoskóra brunetka z szarymi oczami. Amen

poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział 5

     Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien incydent. Zgubiłam szpitalny kocyk. Przeszukałam wszystkie kartony, walizkę, torebkę, dzwoniłam do tych facetów od przeprowadzek, czy kocyk nie został czasem w ich samochodzie. Nic. Nigdzie go nie było. Odchodziłam do zmysłów. Noemi płakała coraz głośniej i coraz rzewniej. Serce krajało mi się na miliony kawałeczków, gdyż moje dziecko płakało, a ja nie mogła nic z tym zrobić. Na marne machałam jej przed nosem wszystkimi znalezionymi zabawkami. Jej koncert wciąż roznosił się po całym domu już od dobrej godziny. Serce waliło mi, jak oszalałe. A co jeśli go nie znajdziemy? Pójdę do szpitala po kolejny kocyk? Powiem: "Dzień dobry. Moja córka wciąż płacze, bo zgubiłam jej kocyk. Mogłabym dostać nowy?". Ludzie wzięliby mnie za wariatkę. Po raz setny zbiegłam na parter przeszukać salon, kuchnię i resztę niezliczonych pomieszczeń, które się tam znajdowały.
     Czy to dziecko się kiedyś zamknie?! - usłyszałam za sobą głośne, gniewne warknięcie. Powiedział "to dziecko". Miałam ochotę podejść do niego i przywalić mu w twarz mówiąc, że to jest przecież jego dziecko. Zamiast tego przez zęby przeszło mi jedynie: Gdybyś mi pomógł to na pewno. Chłopak głośno westchnął. Zmarszczyłam nos. Chyba go nienawidziłam. Gdy się kogoś nienawidzi każde słowo tego kogoś, każdy gest jest dla nas irytujący, a Zayn właśnie mnie irytował. Przykucnęłam za kanapą. Sprawdzałam, czy zguba nie ukrywa się właśnie tam. Czego szukasz? - zabrzmiało nad moim uchem. Wstałam. Siadał właśnie na fotelu. Z ręką nonszalancko zawieszoną na oparciu. Kocyka. Mały w kolorowe kropki. Bez niego Nemi nie przestanie płakać. - powiedziałam jednym tchem, po czym znów zanurkowałam za kanapą. Usłyszałam jedynie trzask drzwi. Uciekł. Tylko to przyszło mi na myśl. Wściekła na siebie i na niego kontynuowałam poszukiwania.


     Wrócił po piętnastu minutach. Byłam akurat w kuchni i przygotowywałam mleko dla małej. Ta siedziała w nosidełku, które postawiłam na wyspie kuchennej. Wciąż płakała. Starałam się ją uspokoić i co chwilę podchodziłam do niej, aby zakołysać odrobinę siedziskiem. Moje trudy przynosiły marne skutki. Zayn nie odezwał się ani słowem. Wszedł do pomieszczenia i wyciągnął do mnie rękę. Rękę, w której ściskał kawałek materiału w kropki. Patrzył na niego obojętnie, za to ja z ogromnym zdziwieniem. Delikatnie bojąc się, że to jakiś głupi żart chwyciłam kocyk. Chłopak odwrócił się i odszedł mrucząc pod nosem coś co brzmiało dla mnie, jak: Przez przypadek wyniosłem go do garażu.
     Pierwszy dzień w nowym domu okropnie się wlókł. Najpierw to przykre pożegnanie z domem matki i dziecka, potem przygoda z kocykiem... Jakże się cieszę, że się już skończył. Tak ma być codziennie? Mam żyć sama? On będzie pracował, jeździł po świecie, a ja zostanę tu z Noemi? Dlaczego nie potrafiłam przeciwstawić się jego managerowi? Religia... Głupia wymówka!
     Jestem typem samotnika. Nie znaczy to, że stronię od ludzi. Oczywiście, lubię przebywać w towarzystwie, szczególnie z dobrze znanymi mi osobami. Jednakże, samotne wieczory, tylko ja i księżyc za oknem stały się moją codziennością po przybyciu do Londynu. Nikogo nie znałam. Byłam nikim. Musiałam przyzwyczaić się do nowego otoczenia, nowej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Odkryłam w sobie tą ukrytą część mnie, która potrafi milczeć przez tydzień. Potrafi, nie musi... Wszystko wskazuje na to, że od dzisiaj będę musiała przyzwyczaić się do tego, że teraz będę już całkiem sama, bo na jakąkolwiek pomoc z jego strony nie mogę liczyć. To nie tak miało być...


***
Mam paskudne samopoczucie. Zasypiam na stojąco. Już nic dzisiaj z siebie nie wycisnę. To szczyt moich możliwości.
Ps. Czy tylko ja wierze w istnieje koców w kropki? Przekopałam trochę internetu w poszukiwaniu jakiegoś ładnego zdjęcia z takim właśnie kocem i nic.
Miłego tygodnia! =)

piątek, 5 października 2012

Rozdział 4

     Siedziałam ze spuszczoną głową. Słuchałam, jak Paul darł się po nas, że jesteśmy nieodpowiedzialnymi, bezmyślnymi, głupimi dzieciakami. W żołądku czułam ogromny ucisk. Identyczny, jak ten, gdy stałam przygnieciona jego ciałem do ściany. Manager wysuwał hipotezy i tezy na temat naszej przyszłości. Mojej i jego... Chciałam się bronić. Krzyknąć, żeby zostawili mnie i Nemi w spokoju, że damy sobie bez nich radę, ale nie potrafiłam. Jakaś siła nakazywała mi siedzieć cicho - potulnie, jak baranek - i słuchać wywodów Paul'a. Zayn też nie próbował się bronić. Może nie chciał, może uważał to za bezsensowne. Furia w jaką wpadł ten mężczyzna była tak wielka, że jakikolwiek głos sprzeciwu jego woli mógł zakończyć się tragicznie. Bardzo tragicznie, jak moja sytuacja. Połączymy was. - podsumował, gdy się uspokoił. Nadal jednak nerwowo krążył po przyczepie. Wydano na mnie wyrok, na Noemi też...
     Zaraz przyjedzie auto, które zabierze nas i nasze rzeczy do nowego domu. Nie jest tego dużo, ale... Ostatnią noc tutaj przepłakałam. Jak mam zostawić panią Margaret i wszystkie inne matki mieszkające ze mną? Jak mam opuścić ten malutki pokoik na pierwszym piętrze i już nigdy do niego nie wrócić? Rozstać się z kremową tapetą w lilie, łóżkiem z metalową ramą i oknem? Tym oknem przez które widziałam każdy wschód słońca w tym mieście? Jak zapomnieć o istnieniu tego miesjca i jego mieszkańców? Nemi pomrukuje w nosidełku. Nie zdaje sobie sprawy z tego co się dzieje, że jej mama przeżywa właśnie najgorsze chwile swoje życia. Biały wan zatrzymał się na chodniku. Pora się zbierać. Pan Brown zaraz przyjdzie po pierwsze kartony. A gdyby schować się w jednym z nich i uniknąć pożegnania? Nie...

     To nie jest dom. To jakaś supernowoczesna willa z ośmioma sypialniami, czterema łazienkami i basenem. Mam tu mieszkać? Ten dom nie ma duszy, brak w nim życia, szczęścia... Przytłaczają mnie czarne ściany. Boję wielkich luster powieszonych prawie wszędzie. Tutaj nie ma kwiatów. Ani jednej marnej sadzonki bazylii w kuchni. Pustka. Dom bez życia to nie dom. Nie potrafię tutaj żyć. Oddajcie mi mój stary pokój. Beżową tapetę i parapet z doniczkami. Byle nie to...
     Przywitał mnie chłodnym spojrzeniem. Stałam po środku salonu z niedowierzaniem rozglądając się w około, aż napotkałam jego. Stał przy jakimś przejściu i patrzył się na mnie obojętnie. Mijali nas ludzie od przeprowadzek, którzy przenosili pudła z moimi rzeczami do pokoju. W ogóle ich nie zauważaliśmy. Staliśmy obserwując się nawzajem czekając na jakakolwiek reakcje. Z odsieczą przybyła Noemi. Zaczęła płakać. Natychmiast postawiłam nosidełko na ziemi, sama siadając obok. Rozpięłam dziewczynkę z pasów i wzięłam na ręce. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Wstałam powoli i ponownie spojrzałam na niego. Już się nie patrzył. Poszedł sobie...
     Mam z nim mieszkać, mam wyjść za niego... Paul zdurniał do reszty. A ja jestem jego marionetką...
***
Ale wy się macie ze mną dobrze! Dwa rozdziały w ciągu tygodnia? Toż to cud! Pisałyście, że rozdziały mogły by być dłuższe. No cóż... Jest takie prawo, że skoro mamy jedno to z drugiego musimy zrezygnować. I tak na korzyść częstszych rozdziałów są one krótsze. Z resztą one z założenia miały takie być! Mam jednak nadzieję, że moje widzimisię wam nie przeszkadza.
Myślę, że zrozumiałyście/liście(jeśli takowi są) o co chodzi w tej części. Jeśli nie to piszcie, ale teraz nie chcę pisać tego tak wprost, bo po prostu nie! Jeden komentarz ze skargą, a ja już opisuję!
Podtrzymuję moją wcześniejszą prośbę o podpisywaniu się imieniem. Dziękuję ;)
Pozdrawiam!

środa, 3 października 2012

Rozdział 3

     Przytrzymałam się rozstawionego statywu, aby nie upaść. Czekoladowy spojówki przeszywały mnie badawczym wzrokiem, a ja odpowiadałam mu przepełnionym strachem spojrzeniem. George uzgadniał coś z kamerzystami. Wciąż powtarzał coś o planach: Amerykański, detal, szeroki... Nie słuchałam go kompletnie. Utkwiłam wzrok w wysokim brunecie stojącym jakieś pięć metrów ode mnie. Już wkrótce ta odległość miała się diametralnie zmniejszyć.
     Przepchałam się przez tłum bawiących się ludzi. Zmierzałam na korytarz, gdzie znajdował się "mój" akademicki pokój. Nagle ktoś chwyta mnie za rękę. Nie widzę jego twarzy, ale daję się poprowadzić. Nie grałam. Pierwszy raz nikogo nie udawałam. Naprawdę się bałam, naprawdę się zgubiłam, naprawdę byłam bezradna. Jego dotyk sprawiał, że miękły mi kolana, a umysł świrował. Jego palce splecione z moimi dawały wrażenie, jakby miały się zaraz wyślizgnąć, ale on mocno je trzymał i nie pozwalał, aby się rozłączyły. Odebrało mi wszystkie siły, gdyby nie od stanęła bym na środku tej sali patrząc na niego pełnymi przerażenia oczyma, a jednak idę. Idę, bo on tego chce. Bo się daję, znów się daję...
     Cięcie! - krzyczy George, a wszyscy przestają tańczyć. Muzyka ucicha, on puszcza moją dłoń, siły wracają. Stajemy obydwoje przed reżyserem. Tłumaczy nam, jak wyglądać ma następna scena. Wyłaniamy się zza zakrętu, przyciska mnie do ściany, delikatnie ściąga szalik, który upada na podłogę, a potem... 


     Czuję się, jak przed rokiem, gdy sytuacja była identyczna. Z tym, że teraz parzyło się na nas mnóstwo ludzi. Przylegam do ściany całymi plecami. Bardzo tego nie chcę. Jego lewa ręka oparta jest o ścianę, tuż nad moim ramieniem. Przełykam gorączkowo ślinę. Patrzymy sobie prosto w oczy. Wydaje mi się to być takie... prawdziwe? Jego twarz jest niebezpiecznie blisko mojej. Czuję już na sobie jego oddech i wzrok całej ekipy. Idealne rysy twarzy chłopaka z niezachwianą pewnością siebie wypełniają cały kadr. Splata koniuszki naszych palców. Szkoda, że nie wie, jak to na mnie działa. Ledno stoję na nogach, kręci mi się w głowie. Przybliża się, przechyla głową, a ja się nieznacznie prostuję. Przymykam oczy... Delikatną pieszczotą obdarza moje suche usta. Znów dzielą nas milimetry. Zalecenie reżysera: krótka przerwa i namiętniej. Jego wargi ponownie dotykają moich, są nachalniejsze, agresywniejsze, a wciąż tak samo aksamitne. Czuję dłonie na biodrach. Obydwoje zatracamy się w pocałunku. Dla innych kilka sekund, dla nach wieczność. Jest bliżej, przywiera mnie swoim ciałem. Zaraz wszystko się skończy. George krzyknie cięcie i będziemy musieli przestać. Na szczęście?
I był ta­ki je­den wieczór, kiedy je­dyne co mog­liśmy zro­bić to żałować, że obo­je tak szyb­ko pod­da­liśmy się w wal­ce o siebie. Wi­docznie los chciał, byśmy dzieli­li je­dynie te sa­me uczu­cia, nie wspólny czas.  ~otchłanie internetu

     Pożegnałam się z garderobianą i wyszłam z przyczepy. Zdecydowanie lepiej czuję się w swojej ulubionej koszulce niż w grubym swetrze. Szczególnie, gdy na dworze jest upał, a o dodatkowe ciepło przyprawia mnie palący wzrok pewnego bruneta. Wyminęłam dwóch facetów ciągnących na wózku jakieś dekoracje i stanęłam oko w oko z Malikiem. Ucisk w brzuchu wrócił. W oczach pojawia się strach, uśmiech znika z twarzy.
Ja wszystko wiem. I Paul i George też. Chcą porozmawiać. - mówi. Zbladłam. Zdębiałam. Zamarłam. Umarłam. Tam na trawniku obok garderoby...

***
Bardzo się cieszę, że opowiadanie Wam się podoba. Może jest trochę chaotyczne, a o rozdziały pisane są dziwnym i nie ludzkim językiem(Polskim jakby ktoś nie wiedział)  to i tak podziwiam Wasze starania zrozumienia czegokolwiek. Nie pozostaje mi już nic innego, jak powiedzieć dziękuję! ;)
Mam do Was ogromną prośbę. Pisząc komentarze podpiszcie się swoim imieniem. Nie ważne czy jesteś Grażynka, Alfons, czy Esmeralda. Chciałabym po prostu wiedzieć jakie imiona nosicie, jak się do Was zwracać i komu podziękować... 
Ps. Kolejna prośba! Jak nazywa się gadżet dzięki któremu w tle bloga leci muzyka. Chodzi o ten cienki paseczek z playerem na górze lub dole ekranu. Z góry bardzo dziękuję!